już jestem i zdaję relację
Nie pisałam z domu, ponieważ neostrada mi wysiadła - być może Maja wyciągnęła znów kabelek...
Zabieg odbył się planowo, w piątek po 19-tej, z pewnym opóźnieniem na uspokojenie Maji po jeździe samochodem...
Po dwóch godzinach dostałam telefon z lecznicy, że Maja już wybudzona i mogę odebrać kocicę.
Dr dwa razy powtarzał mi, co mamy robić przez najbliższe dni, jak karmić i co obserwować, bo z wrażenia miałam pewnie taką minę, jakbym nic nie "kumała"
Musiałam wszystko powtórzyć głośno, dopiero nas puścił
Maja była przytomna, choć nie całkiem. W domu wyszła z transporterka o własnych siłach, ale łapki jej się plątały, łepek opadał i taka była biedniutka. Zrobiłam sobie i Maji "spanie polowe" czyli legowisko w dużym pokoju, i tak kimałyśmy do rana.
Rano już było sioo, pierwsze próby skoków, prośba o śniadanko i wylizywanie sreberka z brzuszka... Nie zalecono kaftanika...
Do wieczornej wizyty w klinice już wszystko było wylizane...
W niedzielę Maja zachowywała się, jakby żadnego zabiegu nie było, kategorycznie dopominała się o michę w pełnym wymiarze, a nie tam jakimś dietetycznym. Był już kupalek, ładny, o ile tak można rzec...
Niestety, wyjęła sobie szwy, nawet nie wiem kiedy, bo starałam się cały czas ją pilnować! Szczęśliwie okazało się, że rana dobrze się goi i nie rozchodzi się mimo braku nitki. Kaftanik kupiłam, ale Maja tak w nim szalała, tak go splątała, że zdjęliśmy, bo była możliwość, że zrobi sobie większą krzywdę w nim niż bez niego...
Dziś został z nią syn, ma na nią uważać, co jakiś czas oglądać brzuszek i natychmiast dzwonić, jak tylko pojawiłoby się cos niepokojącego.
I zadzwonił, 10 minut po moim wyjściu, że Maja tak dziwnie miauczy. Pytam "jak?" - "no tak": i słyszę jak moje dziecie miauczy cienko do słuchawki
Galla - Maja też ma w repertuarze "podróżnym" sioosianie, ale tylko do transporterka (jak na razie), kupkę chyba raz walnęła, ale pewnie jej śmierdziało, więc nie powtarza...