Dzisiaj chciałabym opisać przypadek mojego kota - kota, który nie potrafi załatwić się sam :/
Razem z mężem mamy dwa koty balijskie - kocura Timo i kotkę Yuumi. Przyjechały do nas z hodowli w wieku około 5 miesięcy. Zdrowe i piękne, chociaż na początku zmartwiło nas, że Timo (mimo że był starszy od Yuumi o 5 dni) był od niej prawie o połowę mniejszy.
Koty w hodowli były karmione Royal canin dla kociąt, więc krótko po ich przyjeździe zaczęliśmy przestawiać je na karmę mokrą. Nie było łatwo
Wybraliśmy puszki Gussto.
Kiedy koty skończyły rok, zaczęliśmy myśleć o przejściu na barfa. Pierwszego kupiliśmy od pani z okolicy, która ogłaszała się, że może wykonać barfa na zamówienie. Chcieliśmy sprawdzić, czy naszym kotom w ogóle zasmakuje taki rodzaj jedzenia. Na początku nie było łatwo (każda zmiana karmy w ich wypadku, to kilkutygodniowa walka), ale teraz barf to najlepsze i najulubieńsze jedzenie
Następne przepisy zaczęliśmy robić już sami i konsultować je na różnych grupach barfowych. I tu pierwszy szok - Timo przestał się załatwiać. Zaraz polecieliśmy do weterynarza, ale wytłumaczono nam, że przy tym rodzaju żywienia kupka może pojawiać się rzadziej i żebyśmy się nie martwili. Tylko że Timo potrafił nie załatwiać się przez wiele dni. Rekord to chyba 9 dni. Zmieniliśmy weterynarza. Po jakimś czasie te długie okresy bez kupki zaczęły kończyć się zatkaniami. Na początku nie umieliśmy sobie z tym radzić, więc każde zatkanie kończyło się wizytą u weterynarza i małą lewatywą.
W międzyczasie kupiliśmy przepisy od polecanego kociego dietetyka, ułożone pod problem Timusia. Niestety nawet na tych przepisach nie było poprawy. Timo zaczął zatykać się tak, że mniej więcej raz w miesiącu musiał mieć podawanego głupiego jasia i manualnie usuwane zbite bobki.
Dostaliśmy lek Gasprid. Na początku zadziałał super, ale już po jakichś 3 tygodniach jego organizm jakby się do nich przyzwyczajał i trzeba było zwiększać dawkę. Kiedy doszliśmy już do sporej dawki, a po jakimś czasie problem i tak wrócił, stwierdziliśmy, że nie ma co kota męczyć i wracamy do puszek, bo naszemu kotu ewidentnie barf nie służy.
Jeszcze dodam, że w tym czasie, trwającym prawie rok, wypróbowalismy najróżniejsze metody - glutki z siemienia lnianego, FiberActive do karmy, Colon C, gotowane warzywa w barfie i inne.
Przez cały ten czas z Yuumi nie było najmniejszego problemu, a przecież jadły to samo
Z wielkim bólem wróciliśmy do puszek. Bólem przede wszystkim kocim, bo po barfie nie chciały już jeść niczego innego. Tym razem wybraliśmy puszki Wild freedom, później przeszliśmy na Delicatessen, ale problem nie ustał do dnia dzisiejszego.
Na chwilę obecną nasza sytuacja wygląda tak, że przy każdym załatwianiu Timusia, trzeba mu pomagać.
Kupki jakby zabijały się u niego w wielkie bryły, które go zaczopowują.
Byliśmy na rentgenie z kontrastem, ale nie wykazał żadnych nieprawidłowości.
Nasza weterynarz miała polecić nam dobrego gastrologa, ale zgubiła adres.
Dlatego zwracam się do was z pytaniami:
- Czy ktoś spotkał się z podobnym przypadkiem?
- I czy możecie polecieć nam dobrego gastrologa?
Jesteśmy z Poznania, ale bardzo chętnie udamy się z naszym kotem gdzieś indziej, żeby tylko mu pomóc. Gastrolog, którego adres zgubiła nasza weterynarz, miał być z Warszawy.
Pozdrawiamy