Tak całkiem spokojnie to u nas być nie może
.
Wczoraj wieczorem Bratu coś mi w łóżku syknął, żeby łapki nie dotykać! Bo boli, od łokcia do pachy
.
Im bardziej syczał, tym bardziej dotykałam, nic nie zobaczyłam. Tylko boli. Ale nie utyka, chodzi, skacze, je. To byle do rana, a ranek zaczyna się codziennie o szóstej, bo Czitunia wyje na pół dzielnicy, żeby wynieść na taras, bo już dzień.
Obok mnie śpi Bratu. Łapka już spuchnięta i boli dalej. Czyli ropień, ja to wiem. W transporter i do kliniki na ósmą rano, będzie dużo ludzi to trudno, poczekamy. A tu miłe zaskoczenie, wyjątkowo pusto
.
Tylko jedna pani z kontenerkiem kocim na kolanach. A to Bastet
! Kociątko takie malusieńkie odbierała po nocnym szpitaliku i przewoziła gdzieś dalej, oby się udało bo to takie nieszczęście było z wenflonikiem w łapce, Kasiu najmocniejsze
za Was!
Za chwilę Bratu obejrzany, zbadany, ropień, jest dziurka w łapce. Convenia, Onsior i wracamy. Onsior jeszcze w tabletkach na dwa dni. Czekamy aż pęknie i się wyleje albo się rozejdzie, obserwujemy. Bratu zabezpieczony. Wpadł do ogrodu, zjadł pół wołu, przywitał się z Manulą i odpoczywa.
Dzisiaj troszkę chłodniej, to dobrze.