Witam wszystkich serdecznie.
Niektórzy z Was już mnie "znają" z wątku Niuniuś i Misia Witają, z innymi dopiero pora się poznać
Ponieważ wreszcie zdecydowałam się na własny wątek, to będzie trochę (!) szerzej...
Zacznę od tego, że w moim życiu zawsze zwierzęta były obecne, ale były to psy. W większości ratowane z ulicy czy ze schronisk i fundacji kundelki, ale również moje ukochane dogi niemieckie. Wybaczcie, ale nie ma na świecie lepszych psów niż właśnie dogi
Życie postanowiło tak się mi ułożyć że w pewnym momencie zaczęłam pracę w schronisku dla zwierząt i wylądowałam w sekcji kotów. No i się moi mili zaczęło...! Pokochałam te charyzmatyczne futra bardzo szybko. Jako pierwszy trafił do mnie niezapomniany Kamiś. Sama miłość i słodycz w czystym wydaniu, trzymiesięczny około elegancik z poważnymi problemami zdrowotnymi.
Przywiózł go do nas kierowca ciężarówki, który znalazł go pomiędzy gratami na pace. Kociak zatruł się jakąś chemią, wskaźniki wątrobowe były ponad 100-krotnie podwyższone ale walczyliśmy. Przez prawie 2 tygodnie codzienne kroplówki i próby oczyszczenia organizmu. Niestety, pomimo całej determinacji mojej i wspaniałego weterynarza (i tu OGROMNE podziękowania dla doktora Dariusza Torca) nie udało się uratować tej niesamowitej istotki. Kamiś na zawsze pozostanie w mojej pamięci [i]...
Nadeszło lato 2021 i interwencja. Pseudohodowla, ponad 30 "persów", zamęt i przepełnienie schroniska. I w tym wszystkim ja, zupełnie niedoświadczona "kociara". Szukaliśmy usilnie domów stałych dla większości z nich i DT dla kilku, które były zaczipowanymi dowodami w sprawie. Jak np duży, biało rudy kocur o ponurym spojrzeniu i mocno zaczepnym charakterze.
Zaczipowany i pełnojajeczny. Przerażający w świadomości własnej siły. Powiem szczerze, że kiedy miałam sprzątać jego klatkę to kolana mi się trzęsły. Ale (do dzisiaj zupełnie nie wiem dlaczego) to właśnie On trafił do mojego domu... W dniu przyjazdu:
To był jakiś niewytłumaczalny impuls, bo miałam zabrać zupełnie innego kota, zmieniłam decyzję w ostatniej chwili i ani przez moment nie żałowałam. Chociaż nie było łatwo, nie pozwalał się dotknąć, w ciągu pierwszych 2 tygodni 4 razy pogryzł moją mamę, kilka razy atakował w nocy moją głowę a mojemu synowi (dorosłemu) skakał na nogi. Sytuacja powoli się normowała, kot nabierał zaufania. Powoli bo powoli, ale jednak. Po kilku miesiącach został w końcu wykastrowany (nigdy więcej jajecznego kocura w domu
) co też niewątpliwie pomogło. Nigdy nie będzie kotkiem nakolankowym, ale jest na prawdę dobrze.
Zostanie już u mnie do końca, choć nie mam pewności czy to będzie długo czy nie... Ale o jego problemach zdrowotnych później.
Oczywiście w tak zwanym międzyczasie "wprowadziłam" dwa koty do domu mojego Pana Chłopa (wspomniane wyżej Niuniuś i Misia, chociaż ona jest Kluską lub Karkiem a nie Misią hihihi), no i teraz jeszcze mam małego tymczasa do wydania (bo Farfocel jest jednak jedynakiem)
no i jakieś 130 innych kotecków w pracy, które też pragną domków własnych
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i choć trochę polubicie Farfocla:)
Pozdrawiamy:)