Witajcie.
No i nadejszła wiekopomna chwila no i od dzisiaj się kąpiemy
Jak możecie się domyślać Farfocel nie jest zachwycony, ale...mam wrażenie, że delikatny strumień letniej wody przynosi mu jakąś przyjemność, ulgę, bo stoi grzecznie z zadartą główką. Oczywiście do momentu w którym zaczynam wcierać szampon
bo wtedy to już raczej
. Że już nie wspomnę o wycieraniu, no bo jakim prawem ja tak trzymam kotecka zawiniętego na burito w ręcznik, toż to Panie hańba i pogwałcenie niezależności i uciekać trzeba czym prędzej a że nie chcą puścić to zębami sobie pomogę!!! Uff... Za to potem zasłużona nagroda
i kotecek się odbraził
Szampon z linii weterynaryjnych, zawiera chlorheksydynę, ketokonazol, pantenol no i glicerynę. Do tego VetoSkin dopaszczowo. Mocno trzymam się myśli że tym razem będzie postęp, bo skóra wygląda...źle. Chciałam dołączyć fotki ale fotosik chyba coś się zbuntował, więc innym razem. W każdym razie kąpiele co 4 dni przez miesiąc i zobaczymy.
To na razie tyle, jeśli chodzi o Farfocla.
A teraz w temacie "całej reszty". Może będzie nudno i smutno, ale mam potrzebę wyrzucić to z siebie, wybaczcie.
Jakiś czas temu trafiły do naszego schroniska dwie 12sto letnie koteczki po osobie zmarłej, biało-czarna Zuza i buro-biała Buba z bielmem na oku. Oczywiście depresja, brak apetytu, normalne symptomy schroniska. Badania wykazały u obu problemy z nerkami. I o ile Buba trzyma się dość dobrze, to Zuzę te nerki zaczęły zabijać... Nadszedł ten moment w którym nie mogliśmy dłużej czekać, patrzeć i liczyć na cud. I niestety była to moja zmiana
. Wszyscy wiecie jak to się odbywa. Zabrałam ją z klatki, owinęłam w kocyk i przytulałam i głaskałam dobre pół godziny przed podaniem anestetyku. Już nie mruczała, tylko po prostu napawała się ciepłem, którego jej wymizerowane ciałko już nie potrafiło utrzymać. Przyszedł wet, podał zastrzyk, a ona...nie chciała zasnąć tylko patrzyła na mnie tymi zielonymi oczkami, które będę już pamiętać na zawsze. W końcu zasnęła a nasz weterynarz pomógł jej odejść... Piszę o tym ponieważ dla mnie był to "pierwszy raz" i bardzo trudne przeżycie. Zupełnie inne niż te, kiedy przeprowadzałam na drugą stronę moje własne zwierzęta. Wtedy mimo całego smutku wiedziałam, że miały dobre życie, otoczone miłością. A w przypadku Zuzi mam koszmarne poczucie niesprawiedliwości i nie potrafię zapomnieć tych zielonych oczu