Pamiętnik Babuni to chyba pierwsza historia, którą caty (obecnie pisarka, Katarzyna Ryrych) pisała na miau. Pamietnik nie jest smutny, choć opowiada o losach kotów ze schroniska w Mielcu. O schroniskowej codzienności mówi nam Babunia, stara kotka, która - podobnie jak inne opisane w Pamiętniku - znajduje w końcu domek. Pamiętnik na tym się kończy, ale życie dopisało swoje zakończenie, o którym było głośno na miau - po roku pobytu w cudownym domu Ani Babunia odeszła. Ale odeszła kochana, otoczonad czułością i troską. To właśnie o tym odejściu pisała caty w zacytowanych tu wierszach.
Pamietnik jest optymistyczny, ciepły i tak wzruszajacy, że czytajac nie sposób powstrzymać łez. Ale to są dobre łzy, oczyszczające, raczej łzy wzruszenia, dobra, miłości. Jest tajemnicą caty, jak to robi, ale tak właśnie potrafi pisać.
A tu masz próbkę stylu caty - to jedna z bajek, też pisanych przez nią na tym forum. Przypomniałam ją w ubiegłą Wigilię, którą kilka osób spędało wspólnie na miau.
...zaczynała się jesień. Ostatnie letnie burze przetoczyły się nad dachem niewielkiego domku na skraju miasteczka.
Rankiem pojawiały się delikatne mgły, a rosa, jak szklane koraliki osiadała na pajęczynach rozpiętych pomiędzy suchymi badylami.
W południe, gdy słońce przygrzewało mocniej, nad łąkami i ogrodem snuły się nitki babiego lata, powietrze pachniało dymem z ogniska i fermentującymi w trawie jabłkami.
Niebawem jednak przyszły jesienne wichury, strącając z drzew resztki liści i układając je w kolorowe, szeleszczące dywany. Po wichurach nad ogród nadciągnęły ciemne, deszczowe chmury i szare, lepkie od wilgoci mgły. W coraz szybciej zapadającym zmroku kuchenne okno lśniło pomarańczowym blaskiem jak oko morskiej latarni.
I w taki właśnie wieczór jesienna zawierucha cisnęła na szybę kuchennego okna – liść.
Siedząca na kolanach swojej pani czarno-biała kotka poruszyła się niespokojnie, zeskoczyła na podłogę i spojrzała na okno.
- List od jesieni? – zapytała pani, wstała i odkleiła liść od mokrej szyby.
Nie przypominał w niczym innych, znanych jej liści – był srebrno-szary, pokryty lekkim meszkiem, delikatnym i miękkim jak futro jakiegoś zwierzątka.
Czarno-biała kotka otarła się o liść policzkiem i cicho miauknęła, a potem spojrzała prosto w oczy swojej pani.
- Jest piękny – powiedziała pani i wyprostowała pogięte brzegi.
Rozejrzała się dokoła i wsunęła liść w pustą ramkę po fotografii.
Mijały dni. Kotka coraz częściej układała się na piecu, a jej senne mruczenie wypełniało kuchnię. I nie było dnia, żeby nie spojrzała na niezwykły liść tkwiący za szybką w starej ramce.
Pewnego dnia za oknami pojaśniało – śnieg, który przyszedł nocą okrył nagie gałęzie drzew, zasłonił jesienny bałagan i wszystko zrobiło się czyste i odświętne.
Na wystawach sklepów pojawiły się rumiane Mikołaje, kolorowe szklane kule i przewiązane kokardami pudełka.
Nadchodziły Święta.
Czarno-biała kotka od czasu do czasu wybiegała przed dom, obiegała go dokoła zostawiając sznureczek drobnych śladów, a potem, siedząc na fotelu długo i starannie myła sobie łapki.
W wigilijny poranek pani ustawiła na środku pokoju choinkę i ubrała ją najpiękniej, jak potrafiła. Na gałązkach powiesiła anioły, złocone szyszki i kryształowe sople, ale gwiazda, którą zawsze umieszczała na czubku pomięła się i straciła blask, i zupełnie do niczego się już nie nadawała.
Natomiast dziwny, niepodobny do innych liść ani trochę się nie skurczył i ani trochę nie poszarzał.
Pani uśmiechnęła się, delikatnie wyjęła go z ramki i umieściła na czubku drzewka.
Kiedy zaczęło się ściemniać, ustawiła na stole talerze – dwa dla nieobecnych dzieci, jeden dla siebie i jeden dla niespodziewanego gościa. Zaś talerz dla czarno-białej kotki postawiła na białej serwetce na podłodze tuż obok stołu.
Zapachniało czerwonym barszczem, grzybami, uszkami, smażoną rybą... woskiem ze złocistych świec i cynamonem.
- Wszystkiego najlepszego – powiedziała pani patrząc w okno, na którym mróz
pomalował fantastyczne wzory.
- Wszystkiego najlepszego – odezwał się za jej plecami cichy głos.
Pani drgnęła i rozejrzała się dokoła, ale oprócz niej i prócz kotki w pokoju nie było nikogo.
- Tak, to ja – powiedziała czarno-biała kotka . – Czy nie pamiętasz już, że w ten jeden, jedyny wieczór... ?
Pani spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma.
Kotka wyskoczyła na oparcie fotela i prosto pod nogi pani strąciła z czubka choinki liść.
- To jest list – powiedziała i trąciła panią nosem..
Pani uważnie przyjrzała się liściowi, ale nie było na nim żadnych liter ani żadnych innych znaków.
Kotka leciutko prychnęła i zajrzała jej przez ramię.
- Mam na imię 287. To znaczy w ogóle nie mam żadnego imienia. I nawet nie wyróżniam się niczym szczególnym. Już tak długo, zbyt długo mieszkam w boksie na prawo od drzwi i marzę o własnym domu... Co noc śni mi się fotel w Twoim pokoju i Twoje ciepłe, delikatne, kochające dłonie głaszczące moje futerko. Ale zawsze, kiedy tylko we śnie unoszę głowę, aby otrzeć się o Twoje ręce i spojrzeć w Twoje oczy, żeby powiedzieć Ci, jak bardzo Cię kocham – budzi mnie brzęk. To dzwoni mój numerek: 287. Przypomina mi, że to był tylko sen... Jeżeli znajdziesz ten list...jeżeli jakimś cudem go przeczytasz – przyjedź po mnie, proszę. Zabierz mnie stąd, zabierz mnie do domu – i daj mi imię...jeżeli jeszcze będę...
Kotka skończyła i oblizała różowy nosek.
- To musi być list ze schroniska – wyjaśniła. – Ze schroniska, w którym ktoś czeka i marzy. Jeżeli jeszcze czeka...
Pani jeszcze raz przyjrzała się liściowi, a potem narzuciła na ramiona ciepły płaszcz, wsunęła stopy w botki i razem z kotką wybiegła z domu.
Śnieg zasypał drogę do garażu, ale odgarnęła go pospiesznie paroma ruchami łopaty.
- Jeżeli jeszcze czeka...jeszcze czeka...- dzwoniło jej w uszach.
Silnik samochodu z początku nie chciał zapalić, ale w końcu auto powoli wytoczyło się na podjazd, a potem na ulicę.
- Czeka, czeka, czeka – dzwonił gdzieś w oddali srebrny dzwoneczek.
Drobne płatki śniegu osiadały na przedniej szybie, wirowały w świetle latarni jak małe, białe ćmy.
W ciemnych oknach schroniska odbijały się kolorowe światełka stojącej na dziedzińcu choinki. Pani przycisnęła guzik dzwonka i po chwili w jednym z okien zapaliło się światło.
- Wesołych Świąt – powiedziała pani, gdy zbliżył się do furtki.
- W święta nie przyjmujemy zwierząt – powiedział stróż spoglądając na czarno-białą kotkę, która niespokojnie kręciła się u stóp swojej pani.
Pani uśmiechnęła się.
- To moja kotka – wyjaśniła – i nie oddałabym jej za nic w świecie.
Stróż rzucił jej zdziwione, pytające spojrzenie.
- Przyjechałam po kotka numer 287 – powiedziała. Jeżeli jeszcze czeka, dodała w myślach.
- W święta nie wydajemy zwierząt – powiedział stróż i zawrócił w stronę baraku.
Czarno-biała kotka zgrabnie przeskoczyła ogrodzenie i zabiegła mu drogę.
- Chwileczkę – powiedziała, a stróż spojrzał na nią okrągłymi ze zdziwienia oczyma.
Moja pani była umówiona na dzisiaj rano, ale zatrzymała ją śnieżyca. Więc prosimy o kotka 287.
Stróż był tak oszołomiony, że zapomniał, że nie było żadnej śnieżycy. Przetarł oczy raz i drugi, ale kotka dalej siedziała w śniegu z miłym uśmiechem na trójkątnym pyszczku.
Stróż uszczypnął się w ucho i wrzasnął z bólu.
- To...to niemożliwe! – wykrzyknął.
- Ależ możliwe – powiedziała uprzejmie kotka. – Bardzo proszę, niech pan teraz przyniesie 287, dobrze?
- To przecież Noc Wigilijna – dodała pani. – W tę noc zwierzęta...
- Myślałem, że to bajki – wyjąkał stróż.
- To prawda – powiedziała kotka, a stróż schylił się i pogłaskał ją po grzbiecie.
- Poczekajcie – powiedział.
Śnieg osiadał na włosach pani i wąsach kotki, ale czekały cierpliwie. Skrzypnęły drzwi.
Szur, szur, szur – zaszurały buty.
- 287 – powiedział stróż patrząc na numerek przy obróżce kota, po czym podał zwierzątko prosto do wyciągniętych rąk pani.
- Jeszcze jestem – powiedział cichutko kot i wsunął głowę pod kołnierz płaszcza.
- Zgadza się wszystko? – zapytał stróż, a pani z uśmiechem pokiwała głową.
- Napisałem ten list – zamruczał kot – bo prawie zacząłem tracić nadzieję.
- A ja nie umiałam go przeczytać – powiedziała pani zapuszczając silnik.
- A ja – powiedziała czarno-biała kotka – wiedziałam o wszystkim, ale musiałam czekać do dzisiejszej nocy.
Zanim weszli do domu pani zatrzymała się na progu i odpięła obróżkę z numerkiem.
Kot spojrzał jej w oczy i zamruczał.
- Mruczek – powiedziała pani dotykając wzniesionej ku niej mordki. – Od dzisiaj na imię masz Mruczek.
- Mruczek – powtórzył kot i spojrzał w niebo. A kiedy znalezli się w domu nieśmiało wskoczył na fotel.
- To chyba możemy zasiąść do stołu – powiedziała pani i rozejrzała się za liściem, aby na powrót umieścić go na czubku drzewka. Ale liścia nigdzie nie było, za to na białym obrusie, tuż obok talerzyka z opłatkami leżała przepiękna, przypominająca śniegowy płatek, połyskująca najczystszym złotem gwiazda.
Wątek z bajką masz tutaj.
viewtopic.php?f=8&t=213613&p=12560474#p12560474