Postanowiłam założyć wątek naszemu - tak - kotu, bo rzecz jasna jak każdy kot jest on najzupełniej wyjątkowy.
Byłam na tym forum bardzo dawno temu, na pewno przed 2005 rokiem i było to tak dawno, że nie mogę sobie przypomnieć ówczesnego nicka.
Ale przez te lata zmieniło się wiele, koty odeszły, przyszły dzieci i psy, aż wreszcie nadszedł czas na kota. Przez lata miałam poczucie, że kogoś w domu brakuje. A może przyszedł czas na podróż w poszukiwaniu utraconego czasu?
Prawie rok temu trafiło do nas bure maleństwo. Maleństwo miało ok. dwa tygodnie, było wyziębione i głodne, ale zdrowe. Odchowali je na spółkę mój syn (strzykawa z kocim mlekiem) i jeden z naszych psów (masaże i te sprawy). Maleństwo dostało na imię Houston, nabrało sił, wyrosło - i zgodnie z planem poszło do ludzi. Ku rozpaczy młodego człowieka i psa.
Tak oto, po kilku miesiącach wahania, trafiła do nas - domu z trzema psami - znajdka, uratowana przez dobrego człowieka na wsi pod Krakowem.
Znajdka była potwornie chuda i zakatarzona, w pakiecie przyniosła kleszcze, pchły i świerzb. Maleńtas w wieku ok. 1,5 miesiąca ważył 500g, ale jadł już sam. Jadł, spał, jadł, jadł, jadł.... i zdrowiał.
No i jest. Cheetos aka Mr Marchewa
Nie wiem jak on, ale my jesteśmy szczęśliwi. A najbardziej pies, chłopiec, no i ja.
Dwie doby po znalezieniu, na rękach mojego syna:
