zuza pisze:No to rzeczywiscie masz doświadczenie w ratowaniu kogo trzeba
zuza ,z kotem to był mój debiut
,do doświadczenia jeszcze daleka droga
Ja go tylko wyciągnąłem i nieporadnie próbowałem coś zrobić ,największe zasługi ma pani która go wzięła bo wymagał ciągłej opieki ,karmienia i masowania brzuszka.
A z jastrzębiem było tak.
Od szkoły ponadpodstawowej całe moje życie związane jest z koleją.Zawód wyuczony w kierunku napraw i utrzymania pojazdów ,po szkole kursy na pomocnika maszynisty ,potem maszynisty . Od 90-tego roku zacząłem jeździć jako pomocnik,potem maszynista aż po kilkunastu latach lekarze stwierdzili że nie mogę ,za co do dziś jestem na służbę zdrowia "obrażony" i nie korzystam z ich usług
,z wyjątkiem badań okresowych które muszę zrobić .
Był letni wieczór ,wracaliśmy z pociągiem towarowym w stronę domu ,na takiej lokalnej linii ,nikt nas nie poganiał więc nie spieszyliśmy się ,bo jak przyjechalibyśmy za wcześnie to dyspozytor mógłby nas jeszcze gdzieś wysłać.
Było jeszcze jasno i w pewnym momencie widzimy lecące z przeciwka, prosto na nas ptaszysko ,jak się zorientował że ma przed sobą przeszkodę zanurkował pod lokomotywę .Miałem otwarte okno i widzę że w połowie lokomotywy wyleciał po ziemi spod niej cudem unikając najechania przez kolejną parę kół i wbił się w gęste zarośla .
Zatrzymaliśmy się i kolega pobiegł w to miejsce ,za chwilę wraca z ptakiem owiniętym w koszulę .
Posadziliśmy go na podłodze w rogu kabiny i pojechaliśmy dalej .
Nie bardzo mieliśmy koncepcję co dalej z nim zrobić i on wymyślił że zna kogoś kto wypycha ptaki więc go zabierze.
Nie spodobał mi się ten pomysł i jak już skończyliśmy ,on poszedł załatwiać papiery a ja sprzątałem kabinę i wtedy zapakowałem ptaka w swoją koszulę flanelową i ulotniłem się z nim na przystanek.
Jechaliśmy do domu tramwajem ,z koszuli wystawała głowa i wszyscy na nas patrzyli ale nikt o nic nie pytał
Mieszkałem jeszcze z rodzicami .Po wejściu do mieszkania matka powiedziała że mam to zabierać bo ona się boi itd. Myślę sobie że trzeba jakoś wykombinować spanie ,a że mieszkając w bloku nikt raczej nie jest przygotowany na wizytę takiego gościa i nie ma żadnej woliery
,trzeba było improwizować .
Przyniosłem z łazienki duży kosz na pranie ,(krata z plastiku ,wszystko było dobrze widać) .Postawiłem jastrzębia na podłodze ,zdjąłem mu koszulę i przykryłem koszem .
Wtedy na spokojnie pooglądałem sobie przez kratki kosza tego gościa i przeszły mi ciary po plecach . Myślę sobie że gdyby wbił mi te szpony w przedramię i dziobem dobrze pociągnął to bez problemu zahaczy o kość. No nic dla pewności na koszu postawiłem dwa ciężkie żelazka .Myślę sobie że może jest głodny.
W lodówce był tylko surowy boczek. Ukroiłem kilka plastrów które pociąłem w paski .wrzuciłem do kosza ale ptak nic ,cały czas patrzy na mnie tym przenikliwym wzrokiem.
Nic idziemy spać . przykryłem kosz prześcieradłem,ptaszysko uspokoiło się i zasnąłem .
Rano wstaję zdejmuję z kosza prześcieradło ,ptak na mnie patrzy ,po boczku ani śladu za to nawalone jakby ktoś wylał całą śmietanę
.Przesunąłem kosz w inne miejsce, posprzątałem podłogę ,ubraliśmy się ,ja w swoje ubrania a jastrząb w moją koszulę i idziemy na tramwaj ,jedziemy do weterynarza
Na miejscu opowiedziałem całą historię jak to żeśmy się spotkali .
Wet go pooglądał i stwierdził że skrzydła są całe musiał się tylko gdzieś uderzyć . Nie pamiętam już dzisiaj czy dostał jakiś lek czy nie .Wróciliśmy do domu .Posadziłem ptaka na oparciu fotela i o dziwo grzecznie siedział ,rozglądał się tylko i co jakiś czas rozprostował skrzydła .Do pokoju nikt nie wchodził bo wszyscy się bali .Przyznaję że ja też trochę miałem cykora .
Na 18-tą musiałem jechać do pracy,więc jastrząb pod kosz ,dostał surową porcję rosołową ,na kosz prześcieradło i do roboty.
W pracy kumpel mi mówi że jak wrócił na lokomotywę to drzwi do kabiny były otwarte, leżała tylko koszula a ptak uciekł ,mówię -trudno.
Rano wracam do domu ,pod koszem porcja ładnie obrana ,"śmietana" znowu wylana
,posprzątałem i mówię idziemy na spacer.
za blokami były pola ,poszliśmy tam ,blisko zarośli wypuściłem go ale po kilku metrach lotu lądował i na piechotę uciekał w zarośla .Zabrałem go z powrotem do domu.Chodziliśmy tak chyba cztery dni aż go wypuściłem i poleciał ,wysoko i daleko ,w stronę drzew .Tak rozstaliśmy się.
Zastanawia mnie jego zachowanie. Dziki ptak a nie szamotał się ,nie próbował nikogo atakować Jak z nim chodziłem na pole to trzymałem go za nogi tak żeby nie miał możliwości wbić szpon ,głowa nie przykryta,wiem że to mogło się źle dla mnie skończyć .
Ale najważniejsze że poleciał.