To jego zdjęcie ze wczoraj.
https://imgur.com/a/UfVYwn0A wet nie dał mi żadnych papierów. Zrobił badanie krwi i niby wszystko ok. Dał kroplówkę, uszy przeczyścił i tyle jak na razie. A Belę, ktoś chyba otruł trutką na szczury. Inne koty w okolicy też zmarniały, ale już się ich stan poprawił. Belę wzięło jako ostatniego. Martwi mnie, to, że Bela nie wypluwa jakiejś flegmy czy czegoś co mu zalega, a połyka to z powrotem. Ogólnie jest taki osowiały i osłabiony, choć rano wskoczył na parapet. Nawet jak ze mną leży to już nie ugniata mnie łapkami, ale dalej musi być blisko mnie.
A mój kocurek to pierwszy synek naszej znajdy Stefci. Była już w ciąży gdy ją znalazłam, a właściwie ona mnie. Szłam na autobus do szkoły i chyba z przydrożnego rowu podeszła do mnie. Nie mogłam jej zabrać, ale zadzwoniłam do mamy. To siostro ją nakłoniła by po nią poszła. Dopiero po czasie okazało się, że jest w ciąży. Zostawiliśmy jednego kocurka, a pozostałą trójkę maluchów oddaliśmy w dobre ręce.
Bela w formie bochenka
https://imgur.com/RPEp6kGI wylegujący się
https://imgur.com/3xYS6E0Bela to typowy wiejski kot. Mieszkamy na takim skraju wsi, że łatwiej tu spotkać sarnę niż człowieka. Także nie musiałam się o niego martwić, kiedy wypuszczałam go na zewnątrz. Mamy w końcu ogród, jest też las. Bela sam też chodził za mną wszędzie. Pewnego dni zniknął. Tak bardzo płakałam. Szukałam go po całej okolicy, wołałam. Wszystko na nic. Raz szłam z bratem drogą niecały kilometr od domu. Była zima, a pola były zorane. W pewnym momencie jedna konkretna gruda czarnej ziemi zwróciła moją uwagę. Wiedziałam, że to on. Bela też mnie zauważył i schował się w wysokich chaszczach. Podeszłam do niego na pół metra, lecz nie udało mi się go złapać. Bał się, a ja cieszyłam się, że mój Bela żyje i chyba ma się dość dobrze. Nie był wychudzony, czy coś, a wręcz przeciwnie - urósł. Jakiś czas później, coś podpowiedziało mi bym wyjrzała przez frontowe drzwi. A tam stał Bela. Wrócił sam, chyba zatęsknił za domem. Nie potrafiłam w to uwierzyć. Bałam się go trochę. Nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać. Ten czas gdy był sam mógł zmienić jego zachowanie. Myliłam się. Beluś najpierw dał się wyprzytulać i wygłaskać (zawsze to robi przed jedzeniem), a następnie położył się na ławce w kuchni. Zachowywał się tak jakby go nie było przez godzinkę lub dwie a nie dziewięć miesięcy. Widać było po nim, że nawet musiało mu się nieźle wieść. Bela był większy, cięższy i tak jakby zmężniał czy też zkocurzał. Spał ze mną rozwalając się na poduszce (obok ani w nogach Bela nie lubi spać), a ja go głaskałam. Wtedy poczyłam, że coś mu się chyba przykleiło do futra w okolicy uda. Zaświeciłam światło i szukałam tego miejsca. Nigdy wcześniej nie widziałam śrutu, ale tata potwierdził, że ktoś musiał Belinka postrzelić. Udaliśmy się do weta, który śrut usunął.
Minęło już sporo czasu od tamtych wydarzeń i byłam myśli, że teraz to już musi być dobrze. Beliś spał co noc ze mną spychając mnie z poduszki i budząc w nocy bo miał ochotę coś przekąsić. A teraz Bela jest chory i podejrzewam, że to trutka na szczury i celowe działanie. Podkreślam, że przez lata nic takiego nie miał miejsca, a ludzie w okolicy też mają koty i nie mogliby używać trutek na gryzonie. Bela jest przypadkową ofiarą, bo ktoś chyba chciał się pozbyć dwóch wałęsających się po okolicy kocurów. Wybrał okrutny sposób, który zaszkodził też innym kotom. Ale za rękę nikogo nie złapałam, a trutkę koty musiały zjeść już jakiś czas temu. Przy czym tym dwóm włóczęgom (Pieter i Heniek) nic nie jest.