Zdecydowanie te maupy nas sobie wybierają
Mojego pierwszego kota wybrałam sobie, jak miał 3 dni. Doglądałam jego i jego koszmarnie złośliwego brata. Kocica, jak chciała rozprostować nogi, szła po mnie jak w dym. Dobrze wiedziałam, który jest mój (ten fajny), a który ten... no ten drugi (koszmarny prawdę mówiąc, grubianin młodociany).
A jak przyszło do Dnia Przenosin to mi się koty pozajączkowały, bo jeden był wredny i syczący, a drugi się w ręce pchał.
Z pełnym przekonaniem, ze nie, wszyscy się mylą i to nie tego tulkałam przez dwa miesiące, wzięłam (chwilowo) Trudmilastego. Dokładnie tego, który syczał i srożył się od urodzenia. Kitek. Archetyp Kota Prawdziwego. Najwspanialsza i najbardziej malownicza Bestia, jaką miałam (nie ujmując pozostałej trójce). Tak. One wiedzą, czego chcą.
Ale potem już nie dawałam się zrobić w nogę
Konsekwentnie wracałam z tym, po którego jechałam. Micka przez pierwszy dzień nie lubiła mnie wcale, w przeciwieństwie do swojego brata. Kochałyśmy się z diablicą na zabój. Marlona próbował wygryźć cudowny Max. Bardzo często o nim myślę. O tym jak patrzył z nadzieją i prośbą w oczach. Ale było wiadome, że nie znosi innych kotów. Tylko on i Marlon miały osobne apartamenty. Marlon nieco na wyrost, co do niego nikt nie wiedział, ale wyglądał tak, jakby mógł zjeść każdego. Jakoś tak przylgnęła do niego opinia, że będzie wredny dla kotów i małych dzieci. Przywitał nas, jakbyśmy byli jego. Do transportera wskoczył, przynajmniej jakby to był najnowszy model Pagani Zonda HP Barchetta w kolorze blue. Każdego dnia pokazuje, jak to jest być coraz lepszą wersją samego siebie.
Trudne te wybory