Jak Marlon został warszawiakiem?
Jeśliby zbierać okruchy, to historia jest zupełnie niegodna mojego laickiego światopoglądu - za dużo tu dziwnych znaków, które rozsądny umysł powinien zignorować.
Kitek umarł 2 czerwca, jak zawsze taktownie wstrzymał się z takim wątpliwym prezentem jak swoje odejście w Dzień Dziecka. Kiedy dwa lata wcześniej umarła Micka, przez wiele miesięcy byłam jak Fontanna di Trevi - bynajmniej nie taka piękna, taka rozbryzgana łzami. Micka kochała mnie tak jak tyko mogla odwzajemnić się moja wyśniona, wymarzona norweska Cesarzowa. Wpatrzona zielonymi ślepiami w moje oczy, denerwowała tym zapatrzeniem pozostałych domowników. Kot powinien być niezależny, a tu taki klops. Micka miłowała też Kitka, nieco histerycznie i niestety bez wzajemności, jak Blanche (Vivian Leigh) Marlona Brando w "Tramwaju zwanym pożądaniem". Zawsze ją ze śmiechem do tego porównywałam - ona eteryczna, rozchwiana, jakby dała radę paradowałaby rozczochrana, rozmemłana i z drinkiem. Kitek od zawsze zwany był Don Kito, bo to był prawdziwy Ojciec Chrzestny (znów Brando).
- Właściwie kiedy znalazłeś Marlona na olx-ie? - spytałam TŻta.
- W lipcu.
- Nic nie mówiłeś...
- Akurat nowy kot był mi w głowie...
Nie było Kitka, była potworna czarna, zasysająca wszystko dziura. I wakacje. W ukochanej Puli. Jeśli lubicie rzymskie zabytki, wpadnijcie na Istrię. Podobno wyspy Brioni to roztrzaskane kawałki raju, które spadły na ziemię i zmieniły się w wyspy. Pobliska Pula jest jeszcze piękniejsza niż raj... I pełna pięknych kotów. Istryjczycy kochają koty.
Marlon, rudy jak Kit i kudłaty jak Micka, na olx wyskakiwał jak diabeł z pudełka. Nieważne, czego się szukało. Marlon pojawiał się na pierwszej stronie. Nie jest młody a dla nas to paradoksalnie atut. Nie chcemy malucha, bo Alik może takiego żywiołu nie przetrzymać. Marlon miał piękne, artystyczne zdjęcia, podkreślające jego urodę (i jego mizerię). Mimo dziwacznych maleńkich oczek. Ruda kita na sztorc, Chód herszta. Schronisko Sopotkowo bardzo chciało znaleźć mu dom. Ale... Bez dzieci. Bez kotów.
- Technicznie rzecz biorąc - oceniłam - nie mamy dziecka. Arti to raczej Młodsza Młodzież.
Tak w ogóle to co to za kryterium? Koty w naszym domu były wcześniej niż dziecko. Dziecko, jak dziecko, za młodu miało czasem nerwowy tik nogi albo skurcz ręki, ale szacunku bardzo wcześnie i brutalnie nauczyły go Micka z Rudym. Łapą i zębem. Akt wychowawczy został przypieczętowany rodzicielską nieczułością: nie trzeba było drażnić kotka. A Alik pokonał go wdziękiem. Dziesięcioletni Arti był już kompletnie skociały. Pod nieobecność sprzątał już z własnej inicjatywy kocie rzygi (mamo, jak ja się brzydziłem! chciałem udać, że nie widzę, ale pomyślałem, że nie można i posprzątałem) - życiu tak dumna nie byłam, wychowałam odpowiedzialnego człowieczka.
- Mhm - mruknął TŻ sceptycznie - A kot?
- A kot to nie kot. To pierdoła. Zresztą nie zadzwonisz, nie będą mieli szansy odmówić.
Wypełniliśmy ankietę. Najdziwniejsze było pytanie: czy boisz się kotów? czy ktoś w rodzinie boi się kotów?
To kota można się bać????
Długie milczenie. Kurczę! Piszą na stronie, że Marlon coraz gorzej znosi pobyt w schronisku i nic? Kpina!!! Molestujemy. Dostajemy odpowiedź.
Ktoś chciał Marlona, ale, hm..., jakoś zanikł. Opiekunowie poczuwają się do lojalności, ale zainteresowana nie odbiera od paru dni telefonu. Dostajemy też pakiet informacji, których ze zdjęcia nie sposób się domyślić. Marlon ma chorą trzustkę (pół nocy czytam potem o trzustce u kotów). No i - choć strasznie fajny, cały czas gada, zdarzają mu się napady agresji.
17 lat z kotem terrorystą. 12 z panikarą i histeryczką skłonną do łapoczynów. Phi.
Czekamy na wizytę przedadopcyjną. Kurczę! Nagle dom wydaje się niegodny. Kiedyś były drapaki i milion zabawek, ale z czasem koty przestały się wspinać, a zaczęły spać z przerwami na jedzenie. Siatka na balkonie ma parę pourywanych oczek!!! Jest u nas już wieków... Dzwonię do firmy Rozmiarków i zamawiam nową rybacką siatkę. Behawiorystka Dorota, która nas odwiedza nie zagląda w każdy kąt, nie wnika w rozmiar kuwety (niby na nfo kupiona 15 lat temu, ale jakaś mała się wydaje!!!!). W ogóle ktoś powierzy nam kota??? NAM? Dwa martwe koty na stanie? Z Dorotą rozmawia się świetnie, ale w międzyczasie nadmienia, że Marlon jest, hm... trudny. Wiecie, że znienacka zaatakował opiekuna? Wszyscy się go potem trochę bali (ha ha ha, no bali się kiciusia). Nooo, duży jest Dużo większy od Alika.
Po wizycie Doroty (no trzeba mieć nakopane w głowie, ocenił mój wspólnik, poddawać się ocenie żeby dostać niechcianego kota w słusznym wieku) odbieramy telefon, że tak, jeśli się decydujemy, możemy po kicia przyjechać.
Noc poprzedzającą ma nie przespaną. Zgłupiałam? Chory, stary, agresywny kot? Tulę Alika i boję się. Najchętniej bym się wycofała z tej imprezy, ale czuje się jak świnia.
Jedziemy do Sopotu. Adres: Malczewskiego. Coś znów mi w mózgu gra. W Sopocie byłam w czerwcu. Pożegnać bardzo bliską osobę. W drodze na cmentarz moje oczy wpijają się w tabliczkę-drogowskaz: Schronisko dla zwierząt. Nie wiem czemu zrobiło to na mnie wrażenie. Kitek nie żył od tygodnia. Przecież nie pojedziesz po zwierzaka do Sopotu tylko jeśli już to na Paluch. A poza tym: nigdy więcej kota. To wszystko nagle mi się przypomina, kiedy jadę tą drogą.
Zawsze bałam się wizyty w schronisku. Wyobrażałam sobie, że wchodzę i robi się jak na "Piłkarskim pokorze" : pani tak, pani nie, pani jeszcze długo nie. Jak można wejść i jak mściwy bóg wybrać, kto zasługuje na dom, a kto nie? Niedawne relacje o schronisku w Radysach nastawiają mnie na horror. Sopotkowo wita nas trochę przerażającym szczekaniem. Ale... wygląda schludnie, estetycznie. "Mamo, inaczej to sobie wyobrażałem - mówi potem mój syn". W Sopotkowie koty mają spore boksy z dużą ilością zabawek. Marlon jest... ogromny. Ma półki, koszyki, zabawki. W sąsiednim boksie siedzi duży, piękny kocur Max. Max też ma około 10 at i mniej więcej 2 lata temu oddał go właściciel. Max nie toleruje innych kotów, i czasami rzuca się na opiekunów gryzie. Ma dietę nerkową, w boksie siedzi sam i marzy o ludzkim towarzystwie. Chwyta za serce, łamie je prawie, jest duży i śliczny, wpatruje się wielkimi oczami w odwiedzających Sopotkowo. To jedyny element horroru, który sobie wyobrażałam. Przychodzisz dać pałac jednemu. Reszta czeka.Nie zbawisz świata. I myśl o kocie, którego masz. Spokojnego, spolegliwego Alika.
Marlona do transportera nie trzeba wsadzać. Wchodzi sam, chętnie i ufnie. Max odprowadza nas wzrokiem, który rozdziera duszę. Tak bardzo bym chciała, żeby ktoś dał mu dom! Marlon całą drogę siedzi jak trusia. Alik z Micką awanturowali się zawsze całą drogę. Najbardziej Micka. Pierwsza podróż bez Micki była ciszą kaleczącą uszy. Marlona słychać tylko jak wciąga powietrze z furkotem. Takiego kataru dawno nie słyszałam. Czasem jak kichnie na odległość strzału wylatuje zielony smark. Schronisko ma zbyt wielu podopiecznych by wyleczyć wszystko. A Marlon, miaukun, urodził się pewnie w pseudohodowli nie miał chipa, legalna Micka miała go 14 lat wcześniej. Nie był kastrowany do czasu porzucenia od schroniskiem, nie wiadomo ile kociej kudłatej biedy przysporzył). I jest taki ogromny. Decydujemy, że nie ma szans, żeby się zmieścił w naszej kuwecie. Po drodze do domu zahaczamy o Maxi Zoo i kupujemy największą możliwą kuwetę ( w domu okazuje się, że pół łazienki zajmuje) i feliway. W jedzenie i trzustkowe enzymy Sopotkowo zaopatruje nas na 2 tygodnie
Dostaje też duży koszyczek i kocyki. Wszyscy się cieszą, że kicion dostał dom.
Na miejscu plan izolowania kotów spełza bierze w łeb, bo oba rwą się za drzwi. Agresja zero. Ciekawość 100%. Co prawda Alik jest zniesmaczony, Marlon zaciekawiony, narwany, spragniony towarzystwa.
Kolejne dwa tygodnie to wizyty u weta (temat na nową opowieść). Kot, który na początku wydawał się pewny siebie, z dnia na dzień zmienia ruchy. Słodki misiek. Nocami dostaje napadów szwendacza, gwałci pluszowe miśki, mruczy i miauczy. Słodki i łagodny dostaje napadów szału (kurczę, robi wrażenie taki wielki rozszalały kot) - z naszego punktu widzenia kompletnie bez powodu, ale kto go tam wie, on swoje powody ma. Robi się coraz piękniejszy, z oczu mu się nie leje, nosem nie smarcze. Je coraz więcej (rany, ile mieści się w kocie?). Tyje. U wetów dorabia się opinii furiata i świra i ... sympatii. On tak ma.Pierwsze noce spędzam w pół śnie, kiedy okrąża w łóżku synka. Kolejne coraz bardziej ufnie. Mruczy mi w uszy. Pierwszy raz od dawna śni mi się Micka (ostatnim razem, nastroszona i napuszona stała w suchym lesie, spojrzała mi w oczy, odwróciła się i zniknęła w gąszczu. Marlon mruczy podobnie. I przynosi radość. Kiedy biega bokiem, stroszy się i sroży.
Marlonek. Przypadkowy typek zabłąkany w życiu.
"Dziurę po kocie ceruje kot, który potrzebuje pomocy" powiedziała moja przyjaciółka-kociara. Nie ceruje. Dziury dziurawią łachmany kociej miłości. WIele razy pod wpływem Marlona rozdało się to, co wydawało się zasklepione. A jednocześnie Marlon wniósł śmiech i radość, których dawno w tym domu nie było.
Zawsze sądziłam, że boję się zwierzaka ze schroniska. I słusznie. Przywiozłam sobie złodzieja serc