Rudy łachudra zorganizował mi wczorajsze przedpołudnie
Obudziłam się, jak zwykle rano pobarłożyłam: kawa, ablucje, internecik, aż doszłam do wniosku, że trzeba podzwonić "w interesach". Ech, pprzypomniało mi się, rozładowany telefon, trzeba go jeszcze na kablu powiesić. Po czym mniej lub bardziej raźno poczłapałam po swe narzędzie pracy.
Ku mojej przykrości, w spodziewanych miejscach go nie było. A, szlag, pomyślałam ze złością. Rozładowany nie jest tak łatwo znaleźć. Zawsze to jednak pretekst do posprzątania bałaganu, z jakiegoś powodu w uporządkowanych pomieszczeniach przedmioty rzucają się w oczy bardziej. Po godzinie mieszkanie było w stanie spektakularnie zdziwić Małgorzatę Rozenek (bo Marie Kondo to może nie). Im bardziej jednak zaglądałam w zakamarki, tym bardziej telefonu w nich nie było.
Zrekonstruowałam sobie, że dnia poprzedniego, gdy z Młodym poszliśmy na lody (no nie, my z TŻem na piwo), to telefon wsadziłam do kieszeni na tyłku, w pół drogi przypomniałam sobie, że "przecież rozładowany, to po co", posiedzieliśmy trochę, zajrzeliśmy do Żabki, gdzie w drugim pomieszczeniu sprawdzałam ceny jogurtu, bo z naszego blokowego sklepu TŻ wyszedł z obłędem w oczach, podsuwając mi pod nos pudełeczko takowegoż, za który zapłacił 10 zł
, przecisnęłam się przez ciżbę nabywającej czteropaki młodzieży, po czym wracając do domu natknęliśmy się na stado sąsiadów i rajcowaliśmy na ławeczce przy piaskownicy.
W popłochu wdziałam obuwie. Wyskoczyłam na podwórko, obszukałam mokry trawnik, potupałam do ochroniarzy.
-Pani zajrzy do sklepu, tam czasem ludzie noszą.
W sklepiku pani użaliła się nad moim nieszczęściem. I zasugerowała, że jakby mi telefon z kieszeni wypadł to bym poczuła. Ale gdyby ktoś mi sprytnie go z kieszeni wysunął...
TAK! Ciżba młodzieży z Żabki. No chyba że jednak przy lokalowym stoliku został.
Pędem pognałam do Żabki pytać, czy mają monitoring. Monitoring mieli, ale czasu na sprawdzanie nie. Dostałam zapewnienie, że w wolnym czasie nagranie przewiną, wrzuciłam turbodoładowanie i pognałam do zamkniętego na głucho lokalu, przesadziłam łańcuchy ogrodzenia, głodnym i wściekłym spojrzeniem omiotłam puste stoliki i z uczuciem klęski oraz straty przypominającej fantomowy ból po amputacji ręki powlokłam się do domu. Telefon głupstwo, najdroższy na świecie nie był. Ale zdjęcia! Zdjęcia Marlona! Kto odda mi zapis bezcennego wspomnienia wyciągniętego na całą szerokość balkonu kotecka!
Życie jest brutalne.
Cały mailowy świat zaangażowałam do poinformowania świata realnego, że porozumiewać się ze mną teraz trzeba telepatycznie albo tamtamem. I tak mnie to wszystko wkurzyło, że... kopnęłam ze złością szafeczkę na płyty kompaktowe ustawioną pod parapetem.
Tkwił tam - mały, śliczny, zielony - z tyłu, zrzucony podstępną kudłatą łapą...
Sam zbrodzień okazał się recydywistą. Niespełna pół godziny temu został przyłapany in flagranti
Futro niby się przymilało, pyszczek wydawał miłe dla ucha dźwięki. Łapa uległa podszeptom złego i dość uparcie dążyła do zrzucenia z łóżka TŻtowego telefonu. Ja dyskretnie łapę blokuję, łapa stawia opór i konsekwentnie, jak taran dąży do wypełnienia wewnętrznego imperatywu.
Cały czas się zastanawiam - był taki od zawsze, czy to paskudne nauki Aliena takie żywotne