Cześć.
Tydzień temu zarejestrowałem się na forum. Nie zdążyłam nawet nic napisać. Chciałam Wam opowiedzieć historię mojej Luny.
Cztery tygodnie temu sąsiedzi znaleźli gniazdo z kociętami w krzakach u siebie na podwórku. Kupili karmę dla kotów i dokarmiali kotkę aby miała siły wychować kocięta. Po tygodniu kotka przeniosła gdzieś kociaki. Jednak jednego zostawiła. Kociak miałczał cały dzień. Sąsiedzi dali mu mleka dla niemowląt, ale nie mogli go zabrać do domu na noc. Zabrałam z mężem kociaka. Kupiliśmy mu mleko dla kota. Karmilismy 8 razy dziennie, masowalismy brzuszek. Przez półtorej tygodnia wszystko było dobrze. Kociak był u weterynarza. Dostał leki na odrobaczenie i na pchły. Mieliśmy się pokazać za tydzień. Kotek okazał się być kociczką. Dostała na imię Luna. Tydzien minął wydawało mi się że jest wszystko dobrze. Powiedziałam na kolejnej wizycie weyeryniarzowi, że ma lekko zaropiałe okolice odbytu. Dostał antybiotyk i mieliśmy przyjść za dwa dni. Przyszliśmy się pokazać. Niby wszystko ok, ale mały problem że zrobienie kupy był. I tak się zaczęło. Luna dostała laktulozę i parafinę ale kupki nie było. Masaż brzuszka i odbytu zrobił się też dla kotka udręką. Kolejny dzień i znowu nawodnienia, zastrzyk rozkurczowy, laktuloza.... A kupki dalej nie było. Natomiast Luna bardzo cierpiała przy higienie, zastrzykach itd. W czwartek skontaktowalismy się z innym weteryniarzem, który miał operować gdyby kupki nie było. Poradził nam dzień poczekać i dać Lubię zamiast mleka siemie lniane. Nie chciała pić więc trochę na przymus to robiliśmy. Ale udało się kupka zrobiona. Operacja odroczona.... W piątek było wszystko ok. Dostała nawodnienia i leki rozkurczowe. Na USG wszystko ok, ale zaczęło mnie niepokoić, że nie chce jeść. Masaz dalej był udręką. W sobotę przymuszalismy ją trochę do jedzenia i jadła po troszkę. Dzisiaj już było fatalnie. Była nieprzytomna. Nie potrafiła unieść główki. Głaskałam ją i mówiłam, że jak musi to niech idzie do tego lepszego świata. Mówiłam jej, że tam ją już nie będzie nic boleć. Leżała i mruczała troszkę. Czekała na mojego męża bidulka. Kiedy przyszedł, wziął ją na rączki i pogłaskał odeszła.
Wiecie co nie daję mi spokoju? Że w tak krótkim życiu tyle cierpiała. I to jeszcze z naszej winy. Gdybysmy jej nie wzięli nie meczylaby sie tak. To wszystko jest takie trudne. Granica pomiedzy leczeniem a taka uporczywą terapia przynoszaca cierpienie jest tak wąską. Zwlaszcza przy tak malych zwierzątkach. Gdzie batdzo trudno niekiedy postawić diagnozę. Miała 5 tygodni gdy odeszła.
Nie mam pojęcia czy dobrze robiłam, że ją ratowalam. Tyle cierpienia jej to przyniosło i strachu.