Nazbieraliśmy wczoraj grzybów po kokardki, w związku z czym czyściłam, suszyłam, smażyłam, kroiłam - i poszłam spać o drugiej w nocy. Po czym po półgodzinie obudziło mnie światło w Ptasim, bo chłopakom zachciało się w nocy latać i lądować w kuwecie. Musiałam wstać i pójść z pomocą.
Budzik o siódmej. Włączam suszarkę, piekarnik - suszenia ciąg dalszy. W całym domu piękny zapach suszonych grzybów.
Za piękny.
I nie suszonych a spalonych!
No oczywiście, niedosuszone wczoraj grzyby zaczęły kapać na kuchenkę i sok się zaczął palić.
Szoruję kuchenkę, parzę się w palec, wkładam zabezpieczającą blachę. Można suszyć,
Koty nerwowo oblizują się. Aaaa, głodne. Zapomniałam.
Otwieram lodówkę, mieszam puszki, karmię futra, sprzątam kuwetę, ale że pojemnik nie chce już przyjąć dzisiejszej porcji otwieram go i ... O, fuck! Węzeł się rozwiązał (albo zapomniałam zawiązać...) i caaaaaały urobek z prawie tygodnia, z trzech kotów wypełnia szczelnie dolną część.
Jak to teraz do reklamówki przesypać zgrabnie, żeby nic nie uronić? Z pomocą Siwego udaje się nam to jakoś - okno otwarte, wietrzy się a ja szoruję przyklejony do plastiku bentonit (i inne rzeczy...).
Umyte, wytarte, piasek do kuwety dosypany, jem wreszcie śniadanie.
Oczywiście jak śniadanie to Loro MUSI iść do kuwety i wyprodukować świeżą porcję do wrzucenia do pojemnika. Staram się nie zwracać uwagi, ale jak nie zwracać, jak w pokoju komora gazowa a Loro podejrzanie biega z pokoju do pokoju. Łapiemy go wspólnie. Oczywiście, urobek przyklejony do portek
Co się dało zdjąć chusteczką to się dało, reszta z kotem wędruje do wanny. W jednej ręce wyrywający się kot, w drugiej wyrywajacy się wąż. Walczę z jednym i drugim, kota trzymam ale wąż żyje własnym życiem. wszystko, prócz kota mokre - ja, podłoga, ściany, ręczniki. Bez Siwego nie dam rady. Dopiero unieruchomiony przez Siwego kot daje się wyprać, odsączam z niego wodę pierwszym ręcznikiem, jaki dam radę zobaczyć przez zalane wodą okulary (oczywiście moim...). Zanoszę cieknącego jeszcze Loro na kocyk, ma świetny humor i zagaduje do mnie
Wycieram nieco głowę (na zewnątrz i tak pada więc i tak zaraz będę mokra), kończę śniadanie i wreszcie o 8.45 wyjeżdżamy do pracy.
Zas**** poniedziałek.