Pisałam w wątku o wkurzaniu - znajoma dostała informacje, że jeden dom chyba nie dba o kociaka, a i chętnie go spowrotem oddadzą. Ponieważ znajoma mieszka baaardzo daleko, a maluch wyglądał w pierwszej chwili dużo gorzej (podejrzewam, że strach się dołożył) to zgodziłam się zgarnąć paskudę do siebie.
Uczciwie mówiąc - przerażenie (nietypowe u syberyjczyków, ale mimo wszystko mogące wystąpić), brak apetytu czy biegunkę można zwalić na stres wywołany zmianą domu... Ale zawalonych oczek (tak przecudnie reagujących na leczenie! Już prawie śladu nie ma), pcheł czy powiększonego brzucha (po 20 h głodówki miał brzuch jak świeżo nażarte kocię) już na stres zwalić się nie da!
Na szczęście nie ma tutaj niczego, czego, co naprawdę zagrażało by życiu dzieciaka - oczka już tylko minimalnie łzawią, biegunki dzisiaj nie widziałam, kropelki na pchły dostał... Odrobaczyłam też kolejno: łóżko, spodnie, kanapę, dywan i kota
.
Młody przestaje się bać (ciągle chowa się za meble jak wracam do domu, ale już w ciągu 5 minut sam wychodzi), żre jak koń, rozrabia i kombinuje na całego. Z dnia na dzień widzę, jak się czuje co raz lepiej i powoli zaczyna zachowywać jak na syberyjczyka przystało. Opanował też korzystanie z miski automatycznej, więc muchy nam nie groźne
. Nigdy nie widziałam jaj much zanim nie zamieszkałam w Londynie
. Tutaj mieszkam na 3 piętrze, a wystarczy na pół godziny mięso zostawić, żeby były w nim jaja
. Już od miesiąca błogosławię miskę automatyczną od Tulki, dzięki której mieszanka dla kota nie była natychmiast spaskudzona przez muchy. Romeo swoją miskę dostał wczoraj (miałam po Sierze, ona z tego nie korzysta). Wcześniej nie chciał jeść, biegałam za nim z miseczką, więc nie chciałam go dziwnymi miskami stresować.