Doba pelna atrakcji. Po pierwsze uruchamiałem wczoraj swój nowy komputer (stary zaczal cos mocno swirowac) za kilka ladnych tysięcy. I nagle wzial i przestal dzialac. TO znaczy dzialal (tak na oko) ale NIC nie było na ekranie widać, nawet BIOSu przy starcie. No, zglupialem. Dwie godziny testowałem, rozkladalem, odlaczalem WSZYSTKO, wymieniałem karty graficzne, podlaczalem pod inne monitory, resetowałem BIOS, cuda niewidy na kiju (o bluzgach jakie miotalem nawet nie wspomnę). I kurde NIC, NIC, NIC!
Wiecie, co to było? Jedyna rzecz, której nie sprawdziłem.
...Pieprzony kabel od monitora!!!
Zmienilem kabelek – i jest OK. Ale zanim na to wpadłem, co mnie to zdrowia kosztowalo.
Ale to nie koniec, bo wieczorem Kropek postanowił przypomnieć sobie „stare dobre czasy” i zaczął podśpiewywać, obdrapywać drzwi itd. I tez NIC nie pomagało, zabawa, jedzenie, pieszczoty, zamykanie w łazience . Cichł na 10 minut i zaczynał ponownie, gdy człowiek właśnie zasypiał. Około 4 nad ranem zdesperowana żona dała mu w dupę kapciem(*), dwa razy. Pomogło. Obraził się i poszedł na balkon, a my dospaliśmy – żona 2 godziny, ja 4, bo praca zdalna ma swoje uroki. A teraz skurczybyk sam odsypia na moim biurku – bo oczywiście gdy ja pracuję to trzeba się władować, na biurko, na kolana, znowu na biurko (kłacząc na klawiaturę i przysłaniając dupą monitor) itd.
Swoją drogą Mopik też lubił spać w tym miejscu, a póki żył Kropek nigdy się tu nie kładł.
A poza tym Kicia udowodniła, że dla chcącego kota żadna alcantara niestraszna i masakruje nam fotel. Mopik nie dał rady, Kropek nie dał rady – Kicia dała radę.
(*)Z tym kapciem dziwna sprawa o tyle, że czasem dość energicznie robię mu „oklep szynek” co kot z pewnym umiarkowanym zadowoleniem traktuje jako rodzaj pieszczoty. Ale kapeć w ręku oznacza „żarty na bok!” i Kropek zmiata wtedy aż dudni. A jak już tym kapciem dostanie to też po szynkach i delikatnie, rzecz jasna, na pewno dużo słabiej niż „oklep” jaki czasem mu funduję.