Nie tylko baby to "kociary".
Jedno z pierwszych moich zdjec to takie, gdzie u babci na wsi stoje niepewnie trzymajac "pod pachy" wielkiego kocura, ktory ma mine "i na co mi przyszlo, to nie jest warte tej miseczki mleka..." i jest chyba wiekszy ode mnie ale rozumie, ze jestem szczeniakiem, wiec znosi moje karesy z milczaca rezygnacja, zamiast mi zmasakrowac rece i twarz. Od zawsze uwielbialem koty, znacznie bardziej niz psy i zawsze mialem kota w domu. Tak mi zostalo.
Zatoki mam od 30 lat ale tak od 15 lat zawarlismy rozejm, choc jak widac czasem nie jest dotrzymywany. Ale jak sobie wspomne 10-12 dniowe takie bole lba, ze rzygalem gdy gwaltowniej ruszylem oczyma i spedzalem caly dzien w wannie (bo duza wilgotnosc powietrza przynosila ulge) to nie narzekam az tak bardzo.
Z Mopikiem... coz. Ciagle o nim mysle, choc pierwszy bol nieco zelzal, teraz tylko... cmi. Ale nie przestanie, bo skoro wspominam tez kota, ktory odszedl w 1992, to nie ma bata, zeby to przyschlo. Trzeba zyc dalej, choc watpie bym wzial nowego kota, za krotko zyja, za bardzo to boli potem, a i mi statystycznie zolstal jeden koci zywot, wiec nie bede ryzkowal, ze to ja jego zostawie. Jest Kropek, 5 lat, jest Kicia (z 10) i niech zyja dlugo, ale potem juz nie chce zaczynac od poczatku. Gdy bralem Mopika to te 12-14 lat, ktore powinien przezyc, zdawalo mi sie szmatem czasu... zlecialo blyskawicznie. Za szybko.