Kicia, 2 lata temu, w kilka dni po tym, gdy żona zgarnęła ją z dworu, na którym spędziła z 6 lat i gdzie wyraźnie dobrze się czuła (bo też 2x dziennie posiłki i koci domek dawały jej spory komfort). No ale potem zaczęła mieć coś z uszami, więc żona wsadziła ją do transporterka i zawiozła do weta. Z uszkami nic ważnego się nie działo ale okazało się, że ma poważne problemy z zębami. W efekcie straciła górny kieł i praktycznie wszystkie ząbki z przodu pyszczka (a i z futerekiem niefajnie się działo, bo miała jakiegoś pasożyta, i futerko się jej zbijało w dredy). Przebywała u nas 2 tygodnie na rehabilitacji... i tak już została. Co zresztą na początku nie za bardzo się jej spodobało (szczególnie, że za oknem miała swe królestwo), a i Mopik i Kropek też specjalnie zachwyceni nie byli jej obecnością. No ale z czasem Kicia uznała, że w domu jest OK, a panowie że w sumie to ona im nie przeszkadza. Kicia jest kotem łagodnym i płochliwym (choć obu panów potrafiła ustawiać do pionu), a pewnych nawyków dzikuski już się nie wyzbędzie. Ale podrapana za uchem rozpływa się jak masło na patelni i włącza motorek.
A to z kolei Kropek, 4 lata temu, również zaraz po tym jak spod śmietnika trafił do domu. Drobny, chyba nie miał nawet roku, i o jakieś 7 kilo lżejszy. Kręcił się od dwóch tygodni i łasił do wszystkich, więc myśleliśmy że to czyjś domowy kot wychodzący (bo nawet był wykastrowany). Ale nie, poprzedni właściciele wywalili go na dwór, bo miał w zwyczaj drzeć mordę każdej nocy, tak między 2 a 4. Każdej cholernej nocy, jak się wkrótce przekonaliśmy. I darł ją przez kolejne 2 lata z hakiem, dopiero ostatnio troszkę się ustatkował i teraz drze mordę w dzień raczej, a i to niecodziennie, a nocą zwykle śpi. Co nie oznacza, że czasem nie urządza koncertów. Mieliśmy go tylko zgarnąć na tymczas, ale cóż, za miękkie serca mamy i jak widać u nas nie ma "tymczasów", bo natychmiast robią się z nich rezydenci.