Wrocilismy po tygodniowym (prawie) urlopie.
Mama twierdzi, ze mamy koty-ideal, zero problemow, nawet Kropek ani razu nie wyl. (Dziwne, bo w pierwsza noc po powrocie o 4 rano mielismy koncert powitalny). Kropek podobno pierwszego dnia tesknil i czekal przy windzie (bo odkad jest u nas, nigdzie nie wyjezdzalismy na dluzej niz 12 godzin), drugiego dnia uznal, ze "a kij tam kto, grunt ze glaszcza", choc np. czesac sie mamie nie pozwalal. Kicia za to sama wlazla jej na kolana, co jest dla mnie szokiem, bo u nas czasem sie zone laskawie pozwoli wziac na kolana, ale zeby samej, to nigdy.
Dosc kiepsko jadly, ale moze to kwestia pogody.
Po powrocie Kropek byl najpierw jakby lekko zdziwiony i obrazony na nasz widok, ale po paru godzinach uznal, ze nam wybacza.
Kicia zas spojrzala z mina "aha, to wy..." i wrocila na balkon.
We Lwowie spotkalismy kilka bezpanskich kotow (w tym dosc dziwne, srebrzyste i dlugowlose), sporo udomowionych i nieskorych do fraternizacji (w skansenie), sporo w kociej kawiarni (obzarly zone z panacotty, co zreszta wlasicielowi sie nie spodobalo, bo ponoc po niej rzygaja - ale zarly ja tak, ze sie im uszy trzesly, zreszta dostaly po nieduzej lyzeczce, wiec moze sie obejdzie bez sensacji). No i jeszcze widzielismy jak zapewne dyzurna "kociara" dokarmiala wyraznie zaprzyjaznionego z nia 4-6 miesiecznego kotka w parku miniatur.