Zakładam nowy wątek, ponieważ "stary" ma grubo ponad setke stron.
Wracam po kilkumiesięcznej przerwie. Przerwie na intensywne życie, uczenie się człowieka na nowo. Dziadziuś stał się moim trzecim dzieckiem, z umysłem rocznego maluszka, fizycznie niewładny, na wózku jeszcze w miarę utrzymujący pion siedzenia. Pod ciągłą opieką. Łobuz potrafił palcami przedrzeć koszulkę a nawet kołdrę, jego pomysły przekraczały wszelkie możliwości ludzkiej wyobraźni...aż do 12.10
Nie mogłam go obudzić po drzemce, bezradnie wezwałam pogotowie i błagałam Boga o nie odbieranie mi go. Bóg mnie nie posłuchał, jak zwykle zresztą...po czterech dniach przytulania, całowania i bezustannego czuwania, dziadziuś wydał ostatnie tchnienie, nie odzyskał przytomności, ale słyszał, reagował kiedy opowiadałam o rzeczach dla niego ważnych. Wzdrygał się mocno, kiedy mówiłam "a gdzie są kluczyki do ciągnika?" itp. Oczywiście to wszystko wiem, ale chciałam uzyskać jakieś reakcje, i dawało efekty. Mimo to oczu nie otworzył, choć kilka razy podnosił mocno brwi jakby próbował. Od środy 16.10 poddał się, nie miał już sił walczyć, a ja łykając łzy nie przestawałam do niego mówić, nie puszczałam ręki, do 17.10, o 12:40 odszedł mam nadzieję do lepszego świata. Pani ordynator dała nam izolatkę, zaglądała dziesiątki razy dziennie, pielęgniarki poświęcone pacjentom, po zeszłorocznych przeżyciach szpitalnych, trafiliśmy pod cudowną opiekę. Byłam przerażona słysząc, że zabierają go do Olkusza, nie wiedziałam, że nastąpiły w tym szpitalu takie zmiany, po prywatyzacji. Jestem i będę wdzięczna do końca życia pani ordynator, pielęgniarkom i pani doktor, za objęcie nas taką opieką, pomogły mi bardzo, tak samo jak bardzo pomogły dziadziusiowi, żeby jego ostatnie dni były jak najbardziej komfortowe, bez bólu i cierpienia.
26 września dmuchaliśmy świeczuszki 89 lat, śpiewając "200 lat" nawet córunia zachowała się bardzo przyzwoicie, choć uciekła zaraz po imprezie (ale dałam jej tort żeby ona podała go dziadziusiowi, co chyba sprawiło mu radość)
A tutaj z marleyem, w lipcu gdy jeszcze w miarę chodził
Dziś nie mogę znaleźć sobie miejsca, nie sypiam jak wcześniej, choć bym mogła, nie wiem co mam ze sobą zrobić...
Koty mają się dobrze, za wyjątkiem koteczki koleżanki córki, już za TM. Andorka chciała zfinansować jej zabieg, niestety do niego nie doszło. Pierwsze badania wyszły bardzo źle, kolejne potwierdziły jej zły stan zdrowia. Wet przejął nad nią opiekę, niestety tylko paliatywną, po prawie miesiącu musieliśmy podjąć decyzję, i choć Emilcia rozumiała i dzielnie to zniosła, czuję się z tym paskudnie. Obiecałam, że będzie dobrze, słowa nie dotrzymałam, do tego to pierwszy raz kiedy musiałam zgodzić się na uśpienie, jak pocieszyć dziecko kiedy samemu się nie pojmuje tego bezsensu życia?...
Choć dziecko przyjęło to jako naukę, powiedziała, że nie chce mieć kolejnego kota do póki rodzice nie zgodzą się na osiatkowanie okien i trzymanie go w domu, oczywiście wykastrowanego.
Dzieci tej kotki znalazły domy dwójkami dziewczynki razem, kawaler i majutki razem, a gamoń osobno, mieszka w Holandii.
Kocia mama musiała zostać z nami i chyba bedzie wychodząca, po tylu miesiącach nadal szarpie się do drzwi, wygryzła siatki w dwóch oknach, wyje codziennie pod drzwiami i na parapetach, mimo kastracji leje po kątach, nie daje się pogłaskać. Strach nie pozwala nam jej wypuścić, mimo że widzimy jak jej źle w domu, jak bardzo nie chce tu być, z jednej strony dbamy o jej bezpieczeństwo, a z drugiej może egoistycznie do tego podchodzimy, jakby nie było podobno nie miała wcześniej oficjalnie własciciela, żyła wolno dostając jeść od kilku osób i nocując w różnych miejscach. Szczerze nie wiem już, co bedzie dla niej lepsze.
Jej dzieci znalazły domki, choć było bardzo ciężko, lucek i jedna dziewczynka mieszkają u mojego brata, pozostała trójka do nowych domów poszła dopiero niedawno, przez ponad dwa miesiące jedynymi chętnymi byli kompletni idioci, doszło do tego że przez jakiś czas nie odbierałam telefonów, bo zaczełam reagować przesadną agresją. Frustracja mnie przerosła gdy poraz enty słyszałam "a mam myszy w stodole" lub "czy bedą łowne te kotki?", zbiegło się to w czasie z pogorszeniem zdrowia dziadka, musiałam przestać sypiać, bo on całe noce krzyczał, robił sobie krzywdę itp. Zawiesiłam więc ogłoszenia żeby dać sobie chwilę. Kociaki były z nami długo, ale się opłacało.
Postaram się bywać regularnie na forum, tylko muszę się ogarnąć, przestawić na nową rzeczywistość, zacząć żyć na nowo.