No dobra, przyznam sie do stresa, ktory sobie ostatnio zafundowalismy z Klusiem...
W piątek koty dostały po pałce. Była zabawa, podobało sie im. Słyszałam, że Klusek cos chrupie, myślałam, że koncówki. Swoją grubą kocią osobą zasłaniał większośc widoku. Tymczasem wstałam i zobaczyłam, że... z pałki została tylko jedna końcówka! Klusek wpierniczył cała kość.
O rany... usiłowałam racjonalizować. Groźne sa kości gotowane, to one pekają w sztylety i zagrazaja kiszkom. Surowe nie. W końcu kot jak złapie ptaszka to mu kości chyba nie wyjmuje. No jednak co to mały ptaszek a taka wielka kurza kość...
Ale Klusek nie wymiotował, miał apetyt, bawił się i w ogóle zdawał sie nie przejmować. Obserwowałam sobotę, niedzielę, poniedziałek... Kośc chyba juz kota opuściła. NIe zauwazyłam.
Dodatkowo uspokoiła mnie pani doktor, że te kurczaki to młode sa i kości maja mięciutkie, więc nie powinno Klusiowi nic zaszkodzic.
Dziś rozmrażam pałki, ale konumpcja tylko mnie na oczach! Nie ma skrytozerności żadnej. Ja sie nie moge tak denerwowac