evanka pisze:Ja właśnie 13 grudnia do miau dołączyłam
16 lat temu
Femcia była już u mnie równiutki rok.
Wiecie, że Femcia miała trafić do schronu i nawet była już w drodze?
Byłam wtedy bez pracy i nic nie wskazywało, że szybko tę pracę znajdę. To był ten czas, o którym kiedyś pisałam, że nie zawsze miałam kolację. Nie miałam za co zjeść. Naprawdę było mi bardzo ciężko. Teraz zupełnie nie wiem, jak dałam radę przeżyć i się ogarnąć. Miałam już jednego kotka, pierworodnego Fuksia. Od 2-3 dni był potężny mróz. Okna całe zamalowane szronem. Z drugiej strony mojego bloku był sklep spożywczy. Zeszłam po coś i wtedy w sklepie spotkałam kotkę. Sprzedawczyni powiedziała, że mieszkała jakieś 200 metrów dalej w domu jednorodzinnym, ale kobieta, u której Femcia mieszkała, trafiła do szpitala, a kotka na dwór. Normalka, każdy z nas zna takich historii masę. Pogłaskałam kotkę. Sprzedawczyni karmiła ją kabanosami, a gdy wychodziła, kotka trafiała na dwór.
Postanowiłam, że będę dzielna. Na osiedlu mieszka kilkanaście tysięcy ludzi, a ja naprawdę nie mam za co utrzymać drugiego kota. I wróciłam do domu.
Siedziałam przed telewizorem, ale gapiłam się tylko bez zrozumienia. Zerkałam na oszronione okna i nie mogłam przestać myśleć o tej kotce. W końcu się złamałam. Zbiegłam po nią, siedziała za sklepem w kartonach. Zakiciałam, a ona zapłakała i przybiegła. Wtuliła się we mnie z taką siła, jakby chciała wejść we mnie.
Przyniosłam do domu. Fuks był zdziwiony, ale nie napadał na nią. Ona też nie była agresywna.
Nie miałam pomysłu, co z nią zrobić. Zostać u mnie nie mogła. Następnego dnia przyjechała do mnie moja przyjaciółka, zaalarmowana awaryjną sytuacją. Poprosiłam, żeby zawiozła mnie do schroniska. Ryczałyśmy obie, ale nie mogłam inaczej. W końcu wyszłyśmy z domu, wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy. Renata prowadziła cały czas rycząc, okulary jej się parowały. Ślisko było niemożliwie. Femcia siedziała wtulona we mnie, co chwilę barankowała. Powiedziałam do Renaty "wracamy". W JEDNEJ CHWILI wysłchy jej oczy, mnie też. Pomyślałam sobie wtedy: w dupie, jakoś to będzie.
Podjechałyśmy do całodobowej lecznicy. Lekarz Femcię zbadał, coś jej podawał (prawdopodobnie odrobaczył) i powiedział, że obydwa koty lepiej niosą, jak dostaną jeść nawet co drugi dzień, niż jak jedno trafi do schronu.
Postanowiłam, że znajdę Femci dom. Rozkleiłam po osiedlu ogłoszenia, dałam do telegazety. Nikt nie zadzwonił. NIKT. Jakby się umówili. Ale schron już nie wchodził w rachubę. I okazało się, że jakoś dawałam radę nakarmić codziennie oba koty i dla mnie też jakoś wystarczyło.
Pierwszy telefon w sprawie kotki dostałam po miesiącu. Ale Femcia już nie była do adopcji.