Dyktatura pisze:Czytam i nie wierzę.
Kasiu dziękuję, że tak walczyłaś o Fenisia.
Podjęłaś słuszną decyzję.
Fenisiu [*] teraz już nic nie boli. Biegaj wesoło z TM.
Dziękuję Ci...
Dziękuję wszystkim, którzy tak się zaangażowali emocjonalnie i nie tylko w ten wątek i w pomoc nam. Z Wami jest dużo łatwiej, mimo to, że to strasznie trudne.
Dalej czuję się tak, jakby mnie przejechał walec, mimo, że spałam dzisiaj do 9.00 (luksus!) Fakt, że poszłam wczoraj też bardzo późno spać, bo ogarniałam trochę chałupę po tym armagedonie. Do 2 w nocy myłam podłogi domestosem. Dziś ma dotrzeć do mnie Virkon. Będę działać w małym pokoju, gdzie chłopaki przebywały razem, a gdzie jest teraz sam Orion.
Nie wiem naprawdę, jakim cudem Feniks nie przeżył, skoro dostał surowicę już 1 grudnia - pierwszą dawkę. Trzymała go dosyć długo... rozłożył się dopiero 12 grudnia... To aż nie do wiary po prostu. Musiał mieć naprawdę słabszą odporność i prawdziwego pecha. Przecież normalnie w porę podana surowica działa, prawda? I to Canglob, a nie surowica robiona z krwi, o nieustalonym mianie przeciwciał...
Gdyby miał ją może powtarzaną w ciągu tygodnia, to by przeżył.. Ale kto to wtedy wiedział..
Ja i tak jestem z siebie dumna, że wywalczyłam podanie tej surowicy chłopakom 1 grudnia, mimo, że jedynym ich objawem był brak apetytu. I wtedy dostały ją profilaktycznie. Myślę, że to ocaliło życie Orionowi, który jak widać odporność własną też miał trochę większą. Ale bez tej pierwszej dawki surowicy i on mógł nie dać rady...
To wydaje mi się aż nieprawdopodobne, że u Feniksa rozwinęła się postać ostra panleukopenii. W ciągu 3 dni kotek się zawinął na tamten świat... Cztery dni temu rano jeszcze skakał i bawił się, a wczoraj był umierający... I z każdym dniem było wyraźnie gorzej.. Po prostu gasł w oczach mimo usilnych prób leczenia i niesienia pomocy mu. To po prostu było wszystko za mało. On powinien być leczony wg schematu Jopop od pierwszego dnia. Od pierwszego dnia choroby agresywne leczenie dożylne, antybiotyk dożylny i drugi podskórny, enterogelan na biegunkę, cerenia i przeciwbólowe kilka razy dziennie. Kroplówki co 3 godziny, i to z elektrolitami o glukozą + Duphalyte na przemian. Wtedy jeszcze miałby szansę przy tak ostrej postaci, jaka się u niego rozwinęła.
Niestety, byłam skazana na durnych lekarzy, którzy twierdzą, że po 1. Kroplówki podskórne mają taką samą moc jak dożylne (co za bzdura!), a po drugie, dawali mu cerenię tylko raz dziennie i raz dziennie przeciwbólowy i rozkurczowy.
A on cierpiał. Jestem pewna, że to ślinienie się było ze strasznego bólu brzucha i jelit. Bo skoro w ciągu trzech dni zrobiła mu się w środku masakra w jelitach, bo już kompletnie nic nie wchłaniał, to musiał ten wirus bardzo agresywnie mu tam niszczyć wszystko w środku...
Dlaczego nie mogłam dostać do domu tolfy żeby mu podać ponownie, albo cerenii, żeby podać gdy tak strasznie wymiotował? Co to za problem, skoro w innym wypadku zwierzę po prostu umrze? Dlaczego nie dostał innych opiatowych przeciwbólowych, skoro tak cierpiał? Nie wierzę, że nie można mu było podać nic innego! Tylko, że ci weterynarze leczą wszystkich standardowo tak, jakby to był lekki przebieg. A niestety, często właśnie jest ciężki. Po prostu dali dupy. Do dupy taka gówniana robota z ich strony, a potem rozkładają ręce, bo "wysoka śmiertelność w tej chorobie to normalne", A Jopop, lecząc swoje koty właśnie tak, jak opisała na swoim wątku, miała w ostatnim razie sto procent powodzenia. Wszystkie przeżyły.
Dobrze, że przedostatniego dnia dostał ten lek otumaniający, to nie czuł tak bólu.
Ale jeśli ja bym była lekarzem, zrobiłabym wszystko tak, jak pisze Jopop. Wszystko. Może wtedy by jakoś wylazł z tego, kurczę, no!
Niestety, durni lekarze nie pozwolili mi na początku robić kroplówek dożylnych. Traciliśmy czas. (Zresztą, jak byliśmy dziś z Orionem na wizycie, to trafiliśmy na wetkę, która powiedziała, że wydanie kroplówek dożylnych do domu przez lekarza weterynarii jest przestępstwem
i ona się dziwi, że jej koleżanka i kolega wydali mi wczoraj do domu). Co za idiotka! W ogóle nie zna się na leczeniu pp i do tego nie chce się uczyć. Zostawiłam jej instrukcje Jopop, ale wątpię, czy przeczyta. A strata choćby jednego dnia w przypadku ostrego przebiegu pp równa się stracie kota. Niestety, ceną jest śmierć.
Głową muru nie przebiję... Feniks nie dostawał tego, czego naprawdę potrzebował, żeby przeżyć, choć stawałam na rzęsach. A potem już wszystko było za późno, mimo, że się doprosiłam o te dożylne w końcu. Jednak on już miał wtedy zniszczone jelita. Po prostu nic się nie wchłaniało. Wszystko przelatywało przez niego na wylot.
Strasznie jestem zła i rozgoryczona na tych lekarzy, bo można to było wygrać. Ale przeszkody z ich strony na każdym kroku. Wszystko nie tak. Walka z wiatrakami. Tak to jest, gdy robisz co możesz, ale nie masz odpowiednich narzędzi...
Potwornie wyniszczająca, bardzo szybko postępująca choroba. Tu naprawdę trzeba ostro brać się do roboty i zapieprzać na najwyższych obrotach jak na Oiomie. Ale jeśli brak odpowiednich narzędzi i gdy ciągle mur z drugiej strony, to po prostu wszystko opada... Biedy Feniś tylko najbardziej. Strasznie się nacierpiał, a ja nie mogłam mu pomóc, mimo, że naprawdę bardzo, bardzo się starałam.
Orion miał szczęście, że jakoś lżej to zniósł i że to ich leczenie także jego nie zabiło. Może po prostu bardziej zareagował na surowicę, a może miał większą własną odporność.
Jeszcze na jedno mnie szlag trafia. Oni w ogóle nie zachowują elementarnych zasad prewencji. I jeszcze do tego mają do mnie pretensje, jeśli ostrzegam osoby, które przychodzą np. z kociętami na rękach (sic!) nieszczepionymi, żeby raczej przyszły kiedy indziej, bo wg nich "sieję panikę". A ileż ja się nadenerwowałam, gdy byłam z czy z Orionem, czy z Feniksem, czy z oboma na raz, - przychodzę, patrzę, a tu siedzi osoba z kotem na rękach. Malutkim, nieszczepionym. Bez kontenerka.
Albo innym razem: babka puszcza kota po podłodze! A ja codziennie przychodzę w tych butach, na których pełno wirusa, albo Feniks zrobił biegunkę w kontenerku i wirusy latają koło nas...
Oni powinni wywiesić jakąś kartkę z ostrzeżeniem dla osób, które przychodzą z kotami, zwłaszcza nieszczepionymi, z otrzeżeniem, że w lecznicy jest pp i czym to grozi.
Albo dzisiaj! Jak byliśmy z Orionem na kontroli, to wyszła z gabinetu osoba, która wyprowadziła kota na smyczy z gabinetu do poczekalni - po tej okropnie brudnej podłodze, gdzie ja chodzę moimi pełnymi wirusa butami! A kot nieszczepiony!
Ja prdl.... Jak to zobaczyłam, to mi się prawie serce zatrzymało. Zwróciłam tej kobiecie bardzo dobitnie uwagę, powiedziałam, czym to grozi. Kompletna nieświadomość! Nie rozumiała kompletnie, o jakim wirusie mówię.
Ale skoro oni przychodzą tam już od paru dni, i on tak za każdym razem chodzi po podłodze, to już jest pozamiatane... Ten kot lada dzień będzie miał objawy. A nie jest szczepiony - pytałam
Strasznie się czuję, gdy na mnie spoczywa taka odpowiedzialność za głupotę innych ludzi. Bo ja wiem, że przynoszę na sobie wirusa, i źle mi, gdy muszę choćby dotknąć klamki tam, by otworzyć drzwi. Ale niestety, nie mogę myśleć za wszystkich. Uświadamiałam ile mogłam (a jeszcze dostałam burę, że sieję panikę). Njgorsze, że to zwierzęta zapłacą najwyższą ceny za niewiedzę ich właścicieli i ignorancję przychodni...
Myślę, że wiem, o co chodzi: o kasę. Gdyby weci wywiesili takie ogłoszenie oraz zamykali lecznicę po każdym przypadku pp na pół godziny, aby ją zdezynfekować, to by po prostu aż tyle nie zarobili. Straciliby też pewnie paru klientów, którzy by się przestraszyli i poszli gdzie indziej. A tak - zarobią jeszcze więcej, bo kolejne zwierzęta będą przychodzić zarażone, a im będzie się biznes kręcił. Och, jaka jestem wściekła! Czuję wściekłość i straszną bezsilność.. A nie mogę zrobić awantury, bo to jedyna lecznica, gdzie na razie możemy chodzić z kotami, przynajmniej dopóki Kinga nie wróci na pełen etat. Ale wszystko to jest beznadziejne
Przepraszam, musiałam się wygadać. Mam okropnego doła po tym wszystkim. Człowiek tak bardzo chciałby zrobić wszystko jak najlepiej, a tu po prostu kłoda za kłodą pod nogami, a straszna cenę płacą zwierzaki
Przepraszam za taki długi wpis, musiałam się wygadać... wyrzucić z siebie złość, żal, bezsilność... Ale przede wszystkim chyba właśnie ogromną złość i żal, które mam na weterynarzy.