Kochani Kociarze. Nie wiem, czy w dobrym miejscu piszę, ale wątek białaczkowy odwiedzany był dość dawno. W razie czego - proszę o przeniesienie.
Sytuacja jest następująca: cztery tygodnie temu adoptowaliśmy ze schroniska pięciotygodniowe chore na koci katar kocię. Wg badań: feLV/Fiv i panleukopenia ujemne. Przedwczoraj zadzwoniono do mnie ze schroniska z informacją, że u pozostałych kociąt z miotu (aktualnie przebywających w którejś z warszawskich lecznic) testy na FeLV są, niestety, dodatnie. Wczoraj zbadałam nasze "dziecko" - jest FeLV+
Po panicznym i, przyznaję, dość chaotycznym, przejrzeniu iluś tam stron, nasuwają mi się następujące pytania:
1. Czy ma sens robienie PCR, czy to nie ten przypadek i test płytkowy nie może być fałszywie dodatni bo, zważywszy na wiek kocięcia, to na pewno świeża sprawa i wynik PCR nie ma jak być inny?
2. Czy intensywne leczenie interferonem, czy czymkolwiek innym już w tej chwili, daje szansę na wyeliminowanie wirusa lub "uśpienie" go?
3. Czy kot może być teraz szczepiony?
4. Czy właściwym dla nas lekarzem jest onkolog czy lekarz chorób zakaźnych?
5. Czy możecie polecić warszawskiego lekarza, który sensownie zajmie się nami?
Będę bardzo wdzięczna za każdą radę. Mam totalny mętlik w głowie i kłopot, żeby wszystko tak poukładać, aby nasz dzieciak miał jak najdłuższe i najlepsze życie. Sytuacje komplikuje fakt, ze w domu jest roczna, do tej pory FeLV ujemna, rezydentka...