Znam na pamięć początek wątku założonego przez
ewar dla Bajki, malej Burasi: zaczęło się źle
viewtopic.php?f=46&t=176799Uwaga dodana 28.10.2018: Właśnie w tym podlinkowanym już wątku są najwcześniejsze losy Bajki oraz historia dokocenia Felisia Bajką i niektóre elementy dokocenia Bajki i Felisia Bezią
A że Bezia do nich dołączyła, niekoniecznie zgodnie z moimi pierwotnymi intencjami , to wszystko teraz bedzie w jednym wątku Dzięki, ewar, za zaczęcie historii Bajeczki! Miau! No bo tu też początki były złe - a teraz są tylko ciut lepsze... Pisywałam już o kociaku w wątku Bajki, pisywałam też przy okazji Hucianych kotów, ale postanowiłam maluchowi założyć wątek osobny. Wszak kocisko swój honor ma i chociaż na razie jest małe i nie całkiem wie, o co chodzi w kocio-ludzkich możliwościach, warte jest zaznaczenia w kociarni. Bo przecież chyba trzeba mu przed zimą domu poszukać...
A było tak: plątało się tu czasem po okolicznych ulicach takie małe coś. Na początku nawet nie bardzo było to widać, ale mój (mój jak mój, to ja jestem jego, nie on jest mój...) wyprowadzany na smyczy Feliks wyraźnie dawał znać, że w krzaczkach coś siedzi... albo pod samochodem coś siedzi... kiedyś wyniosłam pod samochód chrupki i małe przyszło i wsunęło... Kiedyś ktoś inny wysypał chrupki... No i parę dni temu się zaczęło:
Wyszłam sobie spokojnie z Felkiem na nocny spacer. nocny czyli około 22-giej. A tu zamiast spaceru i obwąchiwania samochodów - bunt na pokładzie, Felinor "wystawia" kota. A pod samochodem zaczyna coś okropecznie miauczeć. Zaprowadziłam kocura do domu (nie żeby chciał...), złapałam kawałek mięska (moje koty na barfie, więc jakiś kawałek mięcha się zwykle po domu plącze). O kotku wiedziałam już od sąsiadów, że nawet ktoś próbowała go złapać dla siebie, ale kotek nieufny, więc ostatecznie ten ktoś wziął kota ze schroniska,a ta bida została na ulicy. No dobra, zostawiłam miseczkę z mięskiem kawałek dalej (bo się bał) i wróciłam do domu. Po 10 minutach idę, bez zmian: miseczka pełna, a coś miauczy przeraźliwie pod autem. no to rzuciłam mu kawałeczek pod auto... Załapał! Potem już poszło łatwiej - podchodził coraz bliżej, łapał kawałeczki, a na drugi dzień w ogóle załapał, że można podejść do miseczki.
No to na trzeci dzień kupiłam mu już saszetkę. Oho, przeliczyłam się... kotek z saszetki wyjadł galaretkę... a mięsne kawałki zostawił. No dobrze, rano ich nie błlo, więc może w nocy zjadł. Wodę też zostawiałam, a jakże, ale tu jakoś nie było zainteresowania. no to kolejny dzień - znów mięsko, do tego pasta dla kociaków, bo przecież tauryna i tak dalej. I tu niespodzianka - kicia nawet przyszła zjeśc z ręki! Jeszcze trochę a może wejdzie do transporterka...
W międzyczasie dzwoniłam już do wetów, niestety mój wet własnie pojechał na urlop, ale druga przychodnia, gdzie tez bywałam, może się nim zająć, tylko najpierw go trzeba złapać...
Kicia jest żwawa i ciekawska, dzisiaj nawet udało mi sie dokarmić go na tyle, że za trzecią porcję pod rząd już podziękował
No i już tak przeraźliwie nie miauczy... A kiedy po południu wychodziłam (po daniu mu obiadu oczywiście), zaczął lecieć obok jak piesek
rany, kiciu, nie wezmę Cie na koncert muzyki nowoczesnej! no ale zatrzymał się po chwili i wrócił pod samochody.
Wczoraj się nawet bawił z moja koleżanka w rzucanie patyczków - ale trzymał si e na dystans. Dziś w ogóle bardziej schowany, bo sporo turystów przez Kraków przechodzi, niedziela. tylko w południe, kiedy było spokojniej jeszcze, wystawiał się spod tych samochodów do słońca, spacerował. Malutek, szarobury, ma piękne (jak dla mnie) bursztynowo-orzechowe oczy, lekko rudy nalot przy pyszczku, troszkę białego.
Ha, mówię o nim - i piszę - przeważnie w rodzaju męskim, ale na razie nie wiem, kim on/ona jest...
Oj kiciu, trzymaj się, szukamy Ci domku, a na razie nie wpadnij pod auto i nie daj się zamknąć w jakiejś piwnicy... I nie śpij na ciepłych silnikach, one niekiedy ruszają z kopyta
Miau...