» Śro sie 22, 2018 1:05
Powracające ataki agresji - proszę o pomoc!
Dzień dobry.
Mam problem z agresją u mojej kici, chodzi o wyjątkowo agresywne "napady". Byłabym wdzięczna za polecenie dobrego behawiorysty w Bydgoszczy lub okolicy i jakieś sprawdzone praktyczne rady, jak postępować w trakcie tych ataków. Poniżej szczegółowy opis kotki i sytuacji.
Nasza kicia ma obecnie 4 lata. Jest dachowcem, to znajdka przygarnięta przez wiejską kotkę w trakcie spaceru (kocia mama wyszła z domu z trzema małymi, wróciła z czterema). Kiedy trafiła do nas miesiąc później, na oko weterynarza miała jakieś 3 miesiące, może więcej (nie wiemy, co się z nią działo wcześniej, mogła być niedożywiona). Jest wykastrowana, niewychodząca (tylko na balkon), w domu nie ma innych zwierząt ani dzieci. Ponieważ mój mąż pracuje z domu, kotka rzadko zostaje sama na dłużej niż 2-3 godziny. Pierwszą przeprowadzkę zaliczyliśmy kiedy miała rok i nie obyło się bez kryzysu, ale objawiał się niechęcią do pieszczot i załatwianiem się do wanny. Dodatkowa kuweta i trochę cierpliwości rozwiązały problem, a kota doceniła mieszkanie z balkonem. Rok później miała problemy z pęcherzem (krwiomocz, wet wykrył piasek), ale została wyleczona i jakoś załapała, że musi więcej pić. W czasie choroby była osowiała i domagała się pieszczot, chociaż generalnie nie jest przytulaśna, nie znosi brania na ręce i prawie nigdy nie wskakuje na kolana. Mimo to nigdy nie była agresywna wobec gości, pozwala się pogłaskać, obwąchuje gości i ich torby/buty, a potem ich ignoruje i idzie sobie do innego pomieszczenia.
Wszystko było ok aż do tegorocznej zimy, kiedy pojawiły się objawy depresji. Przesypiała całe dnie, niby to chciała się bawić ale znudziły jej się wszystkie zabawki i zabawy na raz, a zainteresowanie nowymi traciła po 30 sekundach. Podejrzewaliśmy, że to przez pogodę - na balkonie było za zimno, nie było roślin no i owadów do łapania. I faktycznie na wiosnę jakby się jej poprawiło. Pod koniec kwietnia była u weterynarza na przeglądzie i szczepieniach okresowych, wszystko było OK.
Pierwszy atak:
W maju pojechaliśmy na wakacje. Kotka przez pierwsze kilka dni była w domu, gdzie odwiedzała ją znajoma, a resztę miała spędzić u mojej mamy. Inaczej się nie dało, ale znała i tolerowała mamę, bywała u niej i z nami i bez nas. Niestety po kilku dniach spokoju zaatakowała mamę, gdy ta niechcący wstawiła stopę do kuwety (potknęła się). Wyjście z kuwety i z łazienki nie pomogło, mama schowała się za drzwiami, a kot na te drzwi skakał, cytując mamę "jak jakiś potwór". Mama zadzwoniła po znajomego, bo bała się wyjść. Na szczęście kotka schowała się w transporterze, wiec odwieźli ją z powrotem do naszego mieszkania. Następnego dnia mama pojechała do nas ją nakarmić - kota warczała na nią, ale z odległości. Kiedy wróciliśmy, przywitał nas kochany stęskniony kotek, ani śladu potwora.
Drugi atak:
Na początku lipca przeprowadziliśmy się ponownie. Mój mąż jest wielkim wrogiem "faszerowania chemią" (niestety środki ziołowe traktuje tak samo), więc nie dawaliśmy kotu nic na uspokojenie, uznaliśmy, że ewentualnie kupimy Feliway po przeprowadzce jeżeli kotka źle ją zniesie. Spodziewaliśmy się raczej problemów podobnych do tego, co poprzednio, typu załatwianie się poza kuwetą, fochy albo apatia. Niestety reakcja kota na nowe mieszkanie nas przerosła. Po godzinie zwiedzania i ciekawskiego zaglądania nam do kartonów, ni stad ni zowąd kota zjeżyła się, zawyła, rzuciła się na moją nogę i wbiła w nią kły, a następnie uciekła pod stół po drodze robiąc pod siebie ze strachu. Zabunkrowała się tam i przez kolejne dwa dni warczała, gdy tylko nas zobaczyła, a kiedy się zbliżaliśmy wyła i skakała na nas. Była skrajnie przerażona i jakby nas zupełnie nie poznawała. Był weekend, więc mogliśmy tylko zadzwonić do znajomych kociarzy i na pogotowie weterynaryjne, ale nikt nie wiedział, co robić. Na szczęście w niedzielę wieczorem mężowi udało się odwrócić jej uwagę zabawką. Po pół godzinie przestała warczeć, potem zaczęła się z nim bawić i wszystko wróciło do normy. Uznaliśmy, że nie potrzeba behawiorysty, żeby zrozumieć co było nie tak - nie daliśmy jej nic na uspokojenie, cały dzień była świadkiem rozmontowywania jej terytorium a na koniec wywieźliśmy ją w obce miejsce i tam też zajmowaliśmy się kartonami a nie kotem. Głupi ludzie, następnym razem będziemy mądrzejsi. Niby tak, ale...
Trzeci atak:
Dzisiaj po południu mąż otworzył szafę, kucnął i odstawił ciekawskiego kotka 20 cm dalej (delikatnie, tak samo jak zawsze), żeby móc tę szafę zamknąć i wstał. W tym momencie wściekły kłębek kłów i pazurów rzucił się na niego z wrzaskiem, po drodze praktycznie w locie robiąc kupę na szafce, która stała na drodze. Kotka wskoczyła na to samo miejsce pod stołem co w czasie przeprowadzki i zaczęła tak samo warczeć, jeżyć się, pokazywać kły i grozić atakiem. Nie pomogło uspokajanie ani zabawka, a próby udawania, że nic się nie stało i my sobie niby oglądamy telewizję skończyły się nerwowym okrążaniem kanapy. Nie pozwalała nam się ruszyć, a zaczęło się robić ciemno i coraz bardziej baliśmy się, że za chwilę nie będziemy wiedzieli, gdzie ona jest, dopóki nie skoczy któremuś z nas na nogi albo kark (kanapa nie stoi pod ścianą, kota często na nią od tyłu wskakiwała). Znowu jakby nie wiedziała, kim jesteśmy i chciała się pozbyć intruzów ze swojego terytorium. W końcu udało się ją wygonić na balkon (na szczęście sama tam pobiegła). Dzisiaj może się tam przespać, jest ciepło, ma tam wodę, miejsce do leżenia i całość jest odgrodzona wysokim "płotkiem" bambusowym i dużymi roślinami. Ale co dalej?.. Nie ma mowy o zabraniu jej do weta, nie wiem nawet jak jej dać jeść, żeby nie stracić ręki.
Z góry bardzo dziękuję za pomoc!