Dzień dobry wszystkim:),
Mam na imię Aleksandra. Jestem z Piotrkowa w Łódzkim. Fajnie móc do Was dołączyć:). Cieszę się:)!
Zostałam właścicielką małego kotka,którego znalazłam na ulicy w ten wtorek, 1-go maja.
A,że maleństwo jest chłopcem to nazwałam go Maj:).
Ma między 2 a 3 miesiące, bo zęby mleczne. Waży 750 gramów. Jest prawie cały czarny, z białą łatką na piersi pod głową i samiutenikim koniuszkiem ogona (ostanie kilka włosów:D),który też jest biały. W słońcu widać też,że jego futerko ma prążki:). A w zestawie do tego uważne,jasnozielone oczy i bardzo ciekawa osobowość:).
Jeśli ktoś nie ma ochoty czytać moich zachwytów nad znalezionym pokemonem
, to konkrety, wbrew temu to piszę w trakcie, zaczynają się w ostatnich akapitach:P.
Wracałam 1-go maja już po 21 do domu i przechodziłam obok baru orientalnego "Sajgon" kiedy zobaczyłam małego kotka łaszącego się do ludzi.
Ze wszystkich stron skrzyżowania,centrum miasta. Mały miał właśnie przebiegnąć przez ulicę (pomyślałam "jaka szkoda,mogłabym go wziąć"), gdy z naprzeciwka nadjechał rowerzysta i kociak zawrócił do niego (co za fuks!). Za chwilę,z przeciwnej strony, nadeszła też miła kobieta w średnim wieku i zwierzak skierował swoją uwagę na nią.
Wydawał się być zdezorientowany jakby dopiero co znalazł się na ulicy. Biegał od osoby do osoby. Czy kogoś szukał? Głośno miauczał w proszący sposób i łasił się do ludzi.
To był impuls,ale też konieczność sytuacji,bo co? Zostawić maleństwo w takim miejscu? W ogóle to zaskoczona jestem, bo daaawno już nie widziałam małych,bezpańskich kociaków,a dorosłe egzemplarze widuję dość sporadycznie jak przemykają chyłkiem, unikające kontaktu z człowiekiem. Mały wręcz przeciwnie. On o ten kontakt prosił. Wzięłam go, mówiąc kobiecie,które tak jak i rowerzysta zatrzymali się przy zwierzątku, że zabiorę go następnego dnia do schroniska,ale już wtedy wiedziałam,że tego nie zrobię. Widzicie, już od zawsze marzyłam o psie lub kocie (choć bardziej psie,przyznaję) ponieważ w domu mogłam mieć tylko małe zwierzątka. Czekałam jednak do przyszłego roku,żeby zrobić remont mojego niewielkiego mieszkanka,a tu los podsyła takie maleństwo:). Do domu nie miałam daleko i stworek dał się bez problemu podnieść i nieść (bo nie miałam ze sobą pokeballa), chwilami mu się to nie podobało,ale wystarczyło,że zaczęłam mówić do niego w kojący sposób i się przestawał wyrywać:).
Ale do rzeczy. Piszę by podzielić się z Wami moim szczęściem:),bo to najlepsza decyzja jaką podjęłam w tym roku:) i również prosić Was o wasze zdanie i doświadczenie.
Mały jest bardzo pro-ludzki,bardzo kontaktowy, bardziej jak pies niż kot w swoim zachowaniu,przez 3/4 czasu chodzi za mną krok w krok i chce być tam gdzie ja. Jeśli nie ma mnie za długo,np.: w pokoju, idzie do mnie i siada mi na stopach albo obok stóp jak zmywam czy robię coś innego. Nigdy nie miałam kota,więc nie mam porównania, ale wydaje mi się również,że jest bardzo inteligentny. Już po pierwszym karmieniu widział następnego dnia,że trzeba podejść do zlewu podskoczyć kilka razy,ale i miałknąć razy kilka by dać mi znać,że "brzuszek burczy,bo się z głodu kurczy"
. Ma też charakter, co stwierdziła też pani weterynarz. Przykładowo, wczoraj zaniosłam go do przedpokoju,bo chciałam wywietrzyć pokój i bałam się,że wypadnie mi przez okno. Drzwi są harmonjkowe z plastiku i po krótkim czasie rozlega się miałczenie. Skoro nie ma reakcji z mojej strony,to pod szczeliną pod drzwiami pokazuje się najpierw jedna,potem druga łapka,a miałk narasta. No nie podoba mu się to! On nie chce siedzieć sam! Sforsował drzwi i dostał się do pokoju,bo dla chcącego nie ma nic trudnego:D!
Mam trochę pytań. Przede wszystkim czy on może być czyjąś zgubą? Jest tak oswojony,że wydaje się jakby się komuś zgubił. I biegał od człowieka do człowieka miałcząc tak,że usłyszałam go z iluś tam metrów zanim jeszcze doszłam do miejsca gdzie był. Z drugiej strony ma świerzb uszny i weterynarz mówi,że to nie jest coś co się rozwija z dnia na dzień,a ja chyba dobrze wnioskuję,że to trzeba raczej tygodni niż dni,żeby sobie taką wątpliwą przyjemność zafundować. Drugie kwestia,która mówi przeciwko temu,że to czyjeś zwierzątko to reakcja małego na jedzenie. We wtorek był chyba jeszcze wystraszony nowym miejscem (ale po zjedzeniu sam do mnie podszedł i zwinął mi się na kolanach w kłębek jakby robił to od zawsze:)!) i nie było problemu,ale w środę głupi,duży człowiek (czyli tutaj: ja) nie pomyślał i chciał mu wymienić kawałek ryby na mniejszy,czyli najpierw zabrać ten większy z,którym się próbował. Agresja. Zaskoczył mnie tym,bo wydał mi się wcześniej być podporządkowanym. Syk i to wibrowanie jak przy mruczeniu,ale takie złowrogie. Zaatakował mnie,bo nie załapałam i dalej starałam się go "uszczęśliwić". Jak w końcu do mnie dotarło i chciałam go uspokoić,to trochę nam to zajęło i się biedny cały trząsł,moim zdaniem,ze strachu się trząsł. Myślę,że się po prostu bardzo bał i dlatego ta agresja,bał się,że mu zabiorę jedzenie na,które się dość łapczywie rzucił. Dodam,że zanim starałam się go "uszczęśliwić" mruczał i pozwalał się głaskać jak jadł. Jak myślicie? Jest szansa,że jest czyjś? Mały jest bez chipa,bo sprawdziłam u pani weterynarz.Waży 750 gramów i nie był może puszystą kulką (dalej nie jest) i było czuć mu kości,ale nie był też żadnym szkieletem,a jego czarne futerko było w dobrym stanie i tylko trochę śmierdziało,jakby spędził na ulicy dobę czy dwie. Więc nie wiem. Ludzie mi mówią,że jego lgnięcie do człowieka wynika z jego wieku, nie z faktu,że był u kogoś w domu. Myślicie,że to możliwe? A jeśli tak jest, to mi się wydaje,że to nie tylko kwestia wieku,ale też osobowości. Są bardziej i mniej pro-ludzkie zwierzaki bez względu na gatunek. Myślicie,że tak mu zostanie? Byłoby mega!
Proszę doradźcie mi jak oduczyć go gryzienia mnie w zabawie. I to nie takiego delikatnego łapania zębami jak we wtorek,ale takie mocnego podgryzania. Druga rzecz to jak leżę,mały czasami podbiega i zaczyna łapką celować w moją twarz. To nie jest fajne i wiem,że jeśli nie chcę by mu się takie pomysły utrwaliły,to muszę działać teraz. Czy jest możliwość oduczenia go zabawy ze mną z wysuniętymi pazurami? Jak idę,albo stoję,mały wbija się we mnie pazurami i widzę,że im jest u mnie dłużej tym odważniej sobie poczyna,a dla mnie nie wszystkie jego pomysły są do przyjęcia. Raz udało mi się jego wojownicze zapędy wyciszyć mówiąc do niego bardzo kojąco (tak samo jak wtedy gdy go niosłam do domu) i mały z walecznego przełączył się na tryb relaksowania się i mrrruuuczenia;). Dziś próbowałam tego samego i już nie podziałało. Czy to dlatego,że wtedy było to pod wieczór i Maj był zmęczony,a może czuje się tu coraz pewniej i zaczyna dokazywać?
Czy jeśli pozwalam mu,żeby,tak jak z tymi drzwiami, wymusił swoje wejście do pokoju kiedy ja tego nie chcę, to pozwalam mu dominować? Boję się,że jak podrośnie to on będzie rozdawał karty. Jak mam mu pokazać,że są pewne granice,bez wpłynięcia w żaden negatywny sposób na jego rozwój? I czy powinnam go jak najczęściej podnosić i nosić,tak jak mi zaleciła weterynarz, nawet jak on protestuje dźwiękowo? Moim zdaniem takie wymuszanie nie ma chyba sensu,prawda?
Chcę również spróbować wychodzenia w szelkach na spacer,by Maj miał kontakt z światem zewnętrznym. Kiedy powinnam zacząć? Jak skończymy szczepienia? Nie będzie za późno na naukę? Mam świadomość,że nie każdy kot to lubi,ale musimy spróbować by się przekonać:).
Bardzo Wam dziękuję za Was cenny czas:).
Pozdrawiamy Was serdecznie,
Aleksandra& Maj
P.S. Maj leży pod krzesłem na,którym siedzę:).
Ostatnio edytowano Nie maja 06, 2018 21:34 przez aleksandra&maj, łącznie edytowano 2 razy