Jak co roku w kocie święto robię podsumowanie mijającego kolejnego roku na miau..
jutro mija siedemnaście lat od dnia, w którym się wreszcie oficjalnie zarejestrowałam.. chociaż wcześniej przez dłuższy czas po prostu sobie czytałam..
Poprzednie podsumowanie jest raptem trzy strony wcześniej.. ale jak wcześniej pisałam, jakoś nie miałam ani siły, ani weny, żeby to ciągnąć na bieżąco..
Zacznę od najważniejszego i najsmutniejszego dla mnie wydarzenia - w marcu zeszłego roku odszedł na zawsze mój Tata..
I wszystko mi się posypało..
bardzo powoli jakoś staram się wracać do żywych, ale ostatnią rzeczą przez te już prawie dwanaście miesięcy, jaką miałam ochotę robić, było pisanie o kotach..
Ale teraz postaram się to wszystko uzupełnić..
W marcu, tego dnia, kiedy odszedł Tata, zamiast dziecka Kropki, które nie dało się w żaden sposób złapać, przyjechała do mnie malutka trikolorka z tego samego miejsca co Kropka.. Mały, cudny dzikus, który na początku wylądował w kenelu..
Już na drugi dzień mała zwiała mi z kenela i tak się zadekowała, że cały dzień nie mogłam jej znaleźć.. wieczorem, z Elą wreszcie ją zlokalizowałyśmy.. siedziała pod meblem, pod który z trudem wlazłaby mysz..
Jakoś ją stamtąd udało się wyłuskać i włożyć do klatki.. ale w trakcie łapania małe zdążyło mnie użreć w palec tak dotkliwie, że do tej pory czuję.. a do tego palec zaczął się nieco paprać, aż tak, że potrzebny był antybiotyk.. oczywiście dla mnie a nie dla kici..
Proszę bardzo, małe, waleczne i szybkie tri.. od razu dostała imię.. po tym jak zobaczyłam z jaką szybkością wyskoczyła z klatki, mogła dostać na imię tylko Speedie..
W klatce długo nie posiedziała, prawie od razu zaczęła ją oswajać Kropka..
do tego stopnia, że teraz jeśli chcę małej zrobić fotkę, to mam w bonusie również Kropkę..
najczęściej tak to wygląda:
albo tak:
Prawie w tym samym czasie, czyli w marcu dopadła mnie konsekwencja obietnicy sprzed dwóch lat.. wtedy właśnie na parking niedaleko domu ktoś wyrzucił małego kociaka.. panowie z parkingu trochę go chcieli, trochę nie bardzo.. i wtedy powiedziałam, że jak już całkiem bardzo go nie będą chcieli, to ja dam mu dom.. no i właśnie w marcu okazało się, że mam go zabierać, zgodnie z daną wcześniej obietnicą..
I tym sposobem wylądował u mnie kot parkingowy Bąbel..
absolutnie niekłopotliwy, nie zaczepia kotów, chodzi, a raczej leży i śpi swoimi drogami..
A poza tym jest bardzo nieśmiały.. jak chce wleźć do mnie na kolana, to najpierw podchodzi i patrzy.. tak jakby pytał "czy mogę?" "pozwolisz?"..
To było w marcu..
potem było trochę spokoju.. a w maju Ela poprosiła mnie o pomoc.. do jej pracy przyszła kobitka z kotem w torbie.. z tego co wiem, już nie po raz pierwszy.. ale wtedy poprosiła o zajęcie się jej ukochaną kotką, którą od jakiegoś czasu musi zabierać ze sobą jak wychodzi z domu.. i po zakupy, i do pracy, bo boi się o życie kotki.. powiedziała, że jej partner tak koteczki nie znosi, że groził wyrzuceniem jej przez okno z któregośtam piętra.. nie pamiętam z którego ale raczej było wysoko.. Sprawa była naprawdę poważna i potraktowałyśmy to obie z Elą poważnie..
Ela miała akurat na tymczasie dorastające (jeszcze pełnojajeczne) maluchy płci męskiej a kotka była niekastrowana..
Wobec tego kicia wylądowała u mnie..
Malutka, zestresowana, wystraszona.. brak apetytu..
Zainstalowałam ją w łazience i chyba następnego dnia zabrałam do weta..
Testy, morfologia..
Morfologia ok, niestety okazało się, że jest FIV+.. na szczęście białaczki nie miała..
Ale po kilkudniowym pobycie w łazience w końcu stres i strach zniknął, pojawił się apetyt..
W końcu wypuściłam małą do kotów.. no i okazało się, że kota się czuje jak u siebie i żadne kocio-psie towarzystwo jej nie przeszkadza..
Mała przyszła już do mnie ze swoim imieniem i nie zamierzam go zmieniać..
To jest Malwina..
13 sierpnia znalazłam na fb następujący post:
Jestem niestety bezradna..
Dzisiaj we wsi Łazy- mojej wsi - pod Łochowem ktoś wyrzucił z samochodu, prosto na szosę malutką koteczkę.
Przyszła do najbliższych zabudowań ale została pogoniona przez psy.
Dla jej bezpieczeństwa dziewczynki, które ją znalazły, wyniosły kocinę w pole.
Desperata wróciła i tym razem naprawdę cudem uniknęła śmierci po raz kolejny w dzisiejszym dniu.
Niestety nie jest zabezpieczona i nie mam możliwości jej pomóc. Jedyne co udało mi się na szybko załatwić, to nie przeganianie malutkiej z posesji, na której nie ma psów.
Może tam zostać do jutra !
Nie zwrócę się o pomoc do Dziewczyn z Łochowa bo nawet chętnie, w takiej sytuacji, schowałabym dumę do kieszeni.
Po prostu wiem, że same ledwo żyją i nie mają w co wkładać rąk.
Czy ktoś może pomóc malutkiej ?
Wystarczy DT, a ja zadbam o resztęPojechałam..
Tu czekamy na swoją kolej w lecznicy..
Testy ujemne, morfologia ok..
A potem było tak:
Mała dostała na imię Lily..
Cała czwórka nowych jest już odrobaczona, zaszczepiona i po zabiegach kastracji..
A! jeszcze w międzyczasie Czarek miał ponownie robioną sanację paszczy.. i udało się opanować stan zapalny.. ale dziesięć zębów Czarusiowi ubyło..
Tyle o kotach.. o tym co niekocio, było na początku..
I tak jutro zaczynam osiemnasty rok na miau..