Powoli dochodzę do siebie. Fizycznie. Jestem bardzo zmęczona. Cały czas odsypiam i próbuję się rozjeść. Cały wór żarcia poszedł do śmieci, bo od majówki do śmierci Kró jadłam może ze 4 razy, to i wszystko się popsuło.
Układam zdjęcia Krowy do jednego folderu, przeglądam od początku, jak się pojawił, dochodzę do połowy i myślę sobie, ale to było przecież niedawno, dopiero co wstawiałam na forum i się z tego śmialiśmy... No i było tak niedawno, zaledwie 4-5 miesięcy temu
Nikt się chyba nie spodziewał, że Krowie tyle czasu u mnie jeszcze pożyje, wiek, historia nowotworowa, stan zdrowia, jednak to i tak taki malusieńki wycinek czasu, który płynie tak dziwacznie długo-krótko jednocześnie
I ta nieznośna myśl, która zostanie do końca moich dni, że już nigdy nie da się pogłaskać Tego futerka.
Który kot da tak bezkarnie i zawsze wymiędolić brzucha i się utulić do niego kiedy trzeba