Burza się odbyła. Wprawdzie byle jaka, choć popadało trochę. Niechby więcej - suchy świat strasznie. Już pisałam, że Ługowina jakaś mikra, a dziś szłam obok Bystrzycy - woda praktycznie na dnie
Ja nie lubię jak leje jakoś strasznie i długo, bo się natychmiast martwię, że koty bezdomne, że drobne zwierzątka, ptaki w gniazdach i cała reszta.. A potem jak jest za sucho, to się martwię, że nie mają co pić [wystawiam na to nasze beznadziejne podwórze], że jeże i myszki usychają bez wody.. Praktycznie wychodzi na to, że jakby nie było , to mam problem. Głównie chyba z głową
Przyniosłam gamoniowi pudełko. Takie z Lidla po jakichś marchewkach bio, których ostatnią paczuszkę musiałam przełożyć gdzie indziej, bo nie było pustych pudełek w zasięgu. I przez to łażenie naokoło półek w poszukiwaniu, uciekł mi autobus. Co one są co pół godziny i jest tylko jeden. Więc tachałam plecak, siatę i pudełko przez dwa przystanki. I jak dotarłam do przystanku, z którego odjeżdżają też inne, to przyjechał ten, na który mogłam poczekać. Bo o tej porze popołudniowej to on akurat jedzie częściej.
A gamoń jak to gamoń - wszedł do pudełka , siadł , wyszedł i poszedł do innego pokoju. Postawiłam jedno obok drugiego. Jak go zobaczę w tym małym, a olewającego to przyniesione to juz do końca życia nic nie dostanie.