W poniedziałki wracam późno, praktycznie nie ma mnie cały dzień a stado moje i nie moje pewnie w tym czasie umiera z głodu, ale jak wracam to jednak żyje. Pewnie ciągną na rezerwie, muszą dać radę. Taki mamy klimat i taką mam pracę.
Ciemno i zimno. Dziewczyny moje natychmiast wybiegły w czarny ogród (zaraz wróciły), natomiast równie natychmiast z podziemi wyłonił się Pasiek. Przybiegł żeby pokazać, że jest i że czekał. Bardzo się oglądał za siebie, czyli już wiadomo kto za nim lazł. To co lazło wytrzeszczyło gały, sprawdziło czy nikt nie widzi, że lezie i szurnęło do kuwety w łazience, wysikało się i zniknęło w piwnicy jak nocna mara. Tajemniczo i bezszelestnie.
A Pasiek? Pasiek nie potrafi mówić! Składa pysio na różne sposoby, ale żaden dźwięk się nie wydobywa pomimo usilnych prób.
Tak też uczył się mówić na początku Obiś
Dachowce potrafią tylko phhhh.... i khhhh....
Pierwsze słowa przychodzą z czasem. I z trudem. A potem już z górki.
Pasiek coś bardzo chciał powiedzieć, ale udawałam, że nie rozumiem.
Niech ćwiczy i mówi wyraźnie.
To się zastanowię.