Utrata ukochanego przyjaciela
Napisane: Nie sty 21, 2018 21:45
Witajcie. Kiedyś byłam tutaj aktywna, gdy zaczynałam przygodę z moimi kotkami....
Dziś pisze aby podzielić się czymś co sprawiło ze moje serce w 10 minut rozpadło się na kawałki. Moje kotki młode... Biały prawie 3 lata ... Tutus 3 lata 5 miesięcy ... Cudowne koty... pierwszego Tutusia przygarnęliśmy, gdy oplakiwalismy stratę naszego psa (miał nowotwór)... jechaliśmy poza miasto zeby wybrać któregoś z klilkunastu kotków... wybór był ciężki.. wszystkie były cudowne... ale jeden wszedł mi pod kurtkę i schował się do rękawa. I tak już z nami wrócił do domku. Był to październik... później w maju na działce znaleźliśmy 4 kociaki z mama... mama trafiła do mojej babci (do dziś ma się super) kotki wydaliśmy. Jednego nikt nie chciał wiec został u nas . (trochę się do tego przyczyniłam ) . I tak żyliśmy sobie szczęśliwie. W między czasie kotki stały się wujkami dla naszej córeczki. Mimo naszych obaw jak to będzie- małe dziecko dwa koty... jak ja to ogarnę... dawaliśmy sobie super radę. Corka pokochała nasze zwierzęta. One ja także... naprawdę.. szczególnie Tutus... leżał koło niej... ocierał się. Nigdy nie wykazały żadnej agresji nie zrobiły jej nigdy krzywdy. Nigdy nikomu nie zrobimy krzywdy. Cały dom był podpasowany właśnie pod nie. Założyliśmy siatkę na balkon zeby mogły sobie latem siedzieć... kupiliśmy duży drapak. Jadły wszystko co najlepsze. Mogłabym długo wymieniać. Kocham zwierzęta. Kocham moje koty z całego serca. Dużo w życiu przeszłam ... one były ze mna w najszczęśliwszych chwilach mojego życia ...
Wczoraj... dzień jak codzień... mąż wrócił z pracy.... córcia miała drzemkę ... ja myłam podłogę w salonie . I nagle patrzę "o nie ty cwaniaku, to ja umyłem podłogę a tobie zachciało ske akurat do kuwety...". Zawołałam męża mówię "zobacz widzisz to? Ja umyłam a on jak zwykle akurat musiał do kuwety" . I widziałam ten jego pyszczek wystający zza kanapy. Najśliczniejszy na świecie ... wierzcie mi to był ktoś więcej niż poprostu kot... to był nasz przyjaciel. Traktowałam je jak moje dzieci... Tutus wyszedł z kuwety i nie wiem co się wydarzyło. Nagle słyszę dziwne miauczenie... patrzę on lerzy na ziemi. Haraczy. Próbuje jakby zwymiotować... biorę go na ręce. Krzyczę po meZa ... on już bez siły... robiłam mu sztuczne oddychanie, mąż masował. Próbował wyjąc coś z buzi. Myśleliśmy ze się zalsztusil... nie przyniosło to żadnych rezultatów ... chwyciłam za buty klucz wybiegłam z nim. W 2 minuty byłam już w lecznicy. Zabrali go. Ja płakałam. Czekałam... chodź wiedziałam ze właśnie dzieje się coś o czym nigdy nie pomyślałam. Niegdy nie pomyślałam ze mogłoby go nie być.. a teraz siedzę roztrzęsiona czekam aż uratują mojego kochanego... nie. Widzę wyraz twarzy doktora... i już wiem... ze świat się skończył.. ze zabrał mi ktoś coś co tak bardzo kochałam . Myślałam sobie ze to żarty . Ktos sobie żartuje. Jak to możliwe. Przecież zrdrowy był. Okaz zdrowia. Co zrobiłam zle... lekarz powiedział ze jak już go przyniosłam to nie żył.... umarł nam na rękach . Podobno zawał... ale dlaczego .... dlaczego właśnie on, dlaczego właśnie nam . Dlaczego akurat teraz... pytali ... co robimy . Czy go zabieram czy zostawiam. Nie wiedziałam .... nie wzięłam nic ... musiałam wrócić do domu i podjąć decyzje z mężem.... on już wiedział . Jak wróciłam do Donu już wiedział ze nie dało się uratować... przyjechaliśmy razem zabrać naszego przyjaciela... przypomniałam sobie ze kiedyś mojego pieska oddali w worku. Nigdy nie zapomnę niebieskiej reklamówki... powiedziałam o nie ... nie nie nie . Nie chce żadnej reklamowi . Mąż zdjął kurtkę... i nasz Tutus tak jak przyjechał do nas w kurtce tak odszedł gdzieś gdzie mam nadzieje jest mu dobrze... bo ja się tutaj nie mogę pozbierać ... oj nie mogę ... nasz Biały szuka... płacze...jest mi tak ciężko . Ze musiałam to wyrzucić z siebie ....
Dziś zadaje sobie pytanie... czy mogłam coś zrobić zeby ho uratować .... może za szybko podjęliśmy decyzje zeby jechać do weterynarza. Mogliśmy jeszcze reanimować... czuje ze go zawiodłam ... czuje to tak bardzo ... czuje ze nie pomogłam mu .... on był z nami zawsze .... a ja mu nie pomogłam .... Nie uratowałam go... a jego już nie ma... i nigdy nie wróci. Mój najdroższy jedyny... oddałabym wszystko... i mimo ze mam dla kogo żyć. Mam córkę męża i Białego... to czuje ze coś we mnie pękło...straciłam na zawsze coś co było częścią mnie... on był mój... tak bardzo mój... mój Tutus ...
Dziś pisze aby podzielić się czymś co sprawiło ze moje serce w 10 minut rozpadło się na kawałki. Moje kotki młode... Biały prawie 3 lata ... Tutus 3 lata 5 miesięcy ... Cudowne koty... pierwszego Tutusia przygarnęliśmy, gdy oplakiwalismy stratę naszego psa (miał nowotwór)... jechaliśmy poza miasto zeby wybrać któregoś z klilkunastu kotków... wybór był ciężki.. wszystkie były cudowne... ale jeden wszedł mi pod kurtkę i schował się do rękawa. I tak już z nami wrócił do domku. Był to październik... później w maju na działce znaleźliśmy 4 kociaki z mama... mama trafiła do mojej babci (do dziś ma się super) kotki wydaliśmy. Jednego nikt nie chciał wiec został u nas . (trochę się do tego przyczyniłam ) . I tak żyliśmy sobie szczęśliwie. W między czasie kotki stały się wujkami dla naszej córeczki. Mimo naszych obaw jak to będzie- małe dziecko dwa koty... jak ja to ogarnę... dawaliśmy sobie super radę. Corka pokochała nasze zwierzęta. One ja także... naprawdę.. szczególnie Tutus... leżał koło niej... ocierał się. Nigdy nie wykazały żadnej agresji nie zrobiły jej nigdy krzywdy. Nigdy nikomu nie zrobimy krzywdy. Cały dom był podpasowany właśnie pod nie. Założyliśmy siatkę na balkon zeby mogły sobie latem siedzieć... kupiliśmy duży drapak. Jadły wszystko co najlepsze. Mogłabym długo wymieniać. Kocham zwierzęta. Kocham moje koty z całego serca. Dużo w życiu przeszłam ... one były ze mna w najszczęśliwszych chwilach mojego życia ...
Wczoraj... dzień jak codzień... mąż wrócił z pracy.... córcia miała drzemkę ... ja myłam podłogę w salonie . I nagle patrzę "o nie ty cwaniaku, to ja umyłem podłogę a tobie zachciało ske akurat do kuwety...". Zawołałam męża mówię "zobacz widzisz to? Ja umyłam a on jak zwykle akurat musiał do kuwety" . I widziałam ten jego pyszczek wystający zza kanapy. Najśliczniejszy na świecie ... wierzcie mi to był ktoś więcej niż poprostu kot... to był nasz przyjaciel. Traktowałam je jak moje dzieci... Tutus wyszedł z kuwety i nie wiem co się wydarzyło. Nagle słyszę dziwne miauczenie... patrzę on lerzy na ziemi. Haraczy. Próbuje jakby zwymiotować... biorę go na ręce. Krzyczę po meZa ... on już bez siły... robiłam mu sztuczne oddychanie, mąż masował. Próbował wyjąc coś z buzi. Myśleliśmy ze się zalsztusil... nie przyniosło to żadnych rezultatów ... chwyciłam za buty klucz wybiegłam z nim. W 2 minuty byłam już w lecznicy. Zabrali go. Ja płakałam. Czekałam... chodź wiedziałam ze właśnie dzieje się coś o czym nigdy nie pomyślałam. Niegdy nie pomyślałam ze mogłoby go nie być.. a teraz siedzę roztrzęsiona czekam aż uratują mojego kochanego... nie. Widzę wyraz twarzy doktora... i już wiem... ze świat się skończył.. ze zabrał mi ktoś coś co tak bardzo kochałam . Myślałam sobie ze to żarty . Ktos sobie żartuje. Jak to możliwe. Przecież zrdrowy był. Okaz zdrowia. Co zrobiłam zle... lekarz powiedział ze jak już go przyniosłam to nie żył.... umarł nam na rękach . Podobno zawał... ale dlaczego .... dlaczego właśnie on, dlaczego właśnie nam . Dlaczego akurat teraz... pytali ... co robimy . Czy go zabieram czy zostawiam. Nie wiedziałam .... nie wzięłam nic ... musiałam wrócić do domu i podjąć decyzje z mężem.... on już wiedział . Jak wróciłam do Donu już wiedział ze nie dało się uratować... przyjechaliśmy razem zabrać naszego przyjaciela... przypomniałam sobie ze kiedyś mojego pieska oddali w worku. Nigdy nie zapomnę niebieskiej reklamówki... powiedziałam o nie ... nie nie nie . Nie chce żadnej reklamowi . Mąż zdjął kurtkę... i nasz Tutus tak jak przyjechał do nas w kurtce tak odszedł gdzieś gdzie mam nadzieje jest mu dobrze... bo ja się tutaj nie mogę pozbierać ... oj nie mogę ... nasz Biały szuka... płacze...jest mi tak ciężko . Ze musiałam to wyrzucić z siebie ....
Dziś zadaje sobie pytanie... czy mogłam coś zrobić zeby ho uratować .... może za szybko podjęliśmy decyzje zeby jechać do weterynarza. Mogliśmy jeszcze reanimować... czuje ze go zawiodłam ... czuje to tak bardzo ... czuje ze nie pomogłam mu .... on był z nami zawsze .... a ja mu nie pomogłam .... Nie uratowałam go... a jego już nie ma... i nigdy nie wróci. Mój najdroższy jedyny... oddałabym wszystko... i mimo ze mam dla kogo żyć. Mam córkę męża i Białego... to czuje ze coś we mnie pękło...straciłam na zawsze coś co było częścią mnie... on był mój... tak bardzo mój... mój Tutus ...