Katia K. pisze:Mija miesiąc. Tak teraz będę liczyć: tydzień, dwa, miesiąc, 40 dni, pół roku... od śmierci Krzysia.
W domu koty przejmują zadania Krzysia: Chrapek bardzo dużo gada, a Niunia odprowadza Krzyśka rano do pracy. Futro sypie się z Chrapka, jak nigdy, czy przyczyną są nerki, czy stres? Faktem jest, że zaczęło to się zaraz po tamtym poniedziałku 21 października.
Tulinek umarł kilka dni temu. Przez błąd lekarski. Straszne, że błędy, które prowadzą do śmierci, zdarzają się, nie tylko wśród lekarzy, ale i weterynarzy. I zazwyczaj ci panowie (i panie - przykład z mojego lubelskiego podwórka - zabicie kotki zbyt dużą dawką leku) życia i śmierci pozostają bezkarni.
W lutym minie 25 lat od śmierci mojego wujka, miał tylko 53 lata, umarł przez błąd lekarski, mama nic nie zrobiła, bo jak tu kopać się z koniem? A z weterynarzem pewnie jeszcze mniej osób zdecydowałoby się zacząć batalię, choć wiem, że na forum są osoby, które się za to zabrały i udowodniły swoją krzywdę.
Krzysiunio też nieraz padł ofiarą niedouczonych? niechlujnych? wetów. Miał "alergię pokarmową", której nie było, miał paskudną grzybicę, że aż wszyscy w przychodni zakładali maseczki - cud mniemany, bo ani koty, ani my nie zaraziliśmy się tym "ohydztwem". Wszystkie dolegliwości były leczone sterydami, podczas gdy w środku toczyła Go białaczka, a w oku rozwijał się rak. Coś tam jeszcze bym znalazła, ale nie ma co rozpamiętywać.
Niunia w międzyczasie załatwiła sobie dwie wizyty w przychodni. Czy to z nerwów kropelkowała krwistym moczem? Prawdopodobnie, bo na usg akurat w drogach moczowych nic nie wyszło. Ale dodatkowego stresu i ona, i ja miałyśmy co niemiara.
Kociama, bardzo dziękuję za to, co dla nas zrobiłaś!
Na razie minęło bardzo mało czasu, ale nie pocieszę Cię, bo po kilku latach nie będzie weselej. Pewne zdarzenia wyblakną, zatrą się jakieś wspomnienia, ale myśląc o Puchatku [*] nadal będziesz rozstrojona.
Za każdym razem, gdy czytamy na forum o odejściu czyjegoś kota, z którym sami zżyliśmy się wirtualnie, to też przeżywamy. Przy okazji wracamy do wspomnień o naszych zwierzakach, których już dawno tu nie ma
A co do wetów, to trzeba mieć naprawdę szczęście, żeby trafić na takiego, który dobrze nas wysłucha, to jak mówimy o objawach i sam też musi umieć myśleć niestandardowo. Dwie ostatnie kotki adoptowaliśmy z małego schroniska w Sosnowcu i obie kotki bywały w większych lecznicach w Sosnowcu, w Siewierzu i w Gliwicach, a na pierwszej wizycie Ilona po zapoznaniu się z wpisami w książeczce od razu powiedziała, że w przypadku jednej do zakażenia mogło dojść nawet u lekarza, że leczono objawy a nie przyczyny. Było z nią gorzej, niż podawano w schronisku,bo nawet tam nie byli świadomi tego, co się dzieje. Dobrze,że w przypadku Kreski dało się od razu usunąć przyczynę (czyli zęby), która powodowała stan zapalny. Trzeba być ślepym lekarzem, żeby oczyszczając zęby kota nie zauważyć gnijącego trzonowca, co my dostrzegliśmy w pierwszym tygodniu. Ale co tam, łatwiej podawać sterydy, bo przecież kotom one nie szkodzą
Na przykładzie naszych kotek, kotów znajomej z pobliskiej miejscowości i zwierząt z jakimi spotykałam się podczas notorycznych wizyt z Kluską, z pełną odpowiedzialnością za to co piszę, odradzam duże przychodnie, gdzie dochodzi do umywania rąk, przekierowywania odpowiedzialności z jednego na drugiego weta i wyciągania pieniędzy. Tylko wtedy, gdy mamy zaufanie do wybranego lekarza w takiej placówce należy się go trzymać. Sprawdzony może być konkretny lekarz, ale nigdy nie dajmy się zwieść placówce jako takiej. Obojętnie czy to chodzi o placówki dla zwierząt czy dla ludzi.
Zdrowia dla Chrapka o Niuni
I dla Was opiekunów również zdrowia i cierpliwości, szczególnie podczas kursowania wte i wewte do weterynarza !