Tak w sumie i tak mnie zaskoczyła, że w ogóle tu jest, chce być. Wielu rzeczy nie rozumiem, chocby tego przywiązania do mnie, choć mnie się nadal obawia, jak przed domem, gwałtowny ruch ręki, coś co ją zaniepokoi, chocby świeżo umyta moja ręka, pachnąca mydłem, jak przed domem, albo nie taki jej ruch, ręki, nie takie głaskanie, jak to które raczyła zaakceptować. A z drugiej strony chce/ musi być obok mnie. Nie chowa się w jakiejś ciemnej dziurze, tylko najpierw okno, teraz kanapa i to obok mnie... do tego ten brak zainteresowania domem, jako całością. No trudno to zrozumieć.
Nie pisałam tu o tym, ale był mały incydent kiedyś już lata temu. Pumka ledwie co się do mnie przypałętał, wtedy nawet nie wiedziałam, czy nie czyjś, dokarmiałam, dałam ogłoszenia, nawet jedna miła pani z córką była u mnie, ale jednak to nie była jej czarna zguba.. A że zrobiło się zimno, a w domu białaczkowy jedynak
, to Pumka zyskał legowisko na klatce schodowej. I raz ni z tego ni z owego, już zimą, Mysz mi wpadła do domu, na klatkę tylko, wskoczyła do Pumiego legowiska i tam zamarła, wołałam Pumę do domu, na noc. Działo się to tak szybko, jakby ktoś mi wrzucił piłkę na klatkę schodową, a że w ogóle wpadła do legowiska, to tam zamarła. Ja byłam w szoku, bo Mysz wtedy bała się otwartych drzwi do domu, każdch jak diabeł święconej wody, uciekała od nich, jakby to były wrota do jakiegoś lochu, do otwartych nigdy wcześniej blisko nie podeszła. A tu wpadła i zamarła w legowisku, nie wąchała, nie weszła normalnie, tylko wpadła do środka szybko i od razu do legowiska. Zamarłam, ale nic to nie dało. Po paru sekundach, gdzie stałam jak słup soli, zerwała się i uciekła i znów przez rok nawet nie podeszła do drzwi, jakby jej zagrażały, mogły ja pożreć, jak jakiś potwór
Ale już tedy zaczęłam próbować i w sumie właśnie dlatego i od tego momentu. Od tego dokładnie momentu wziął się mój pomysł, by ją na tyle choć próbować przekonywać, by choć zimą spała na klatce schodowej. Sama bym na to nie wpadła. Ale skoro raz tak wpadła, to zaczęłam... Mysz uwielbia pierś z kury, to to było wabikiem. Układałam kawałki piersi tak, ze prowadziły do progu domu i za niego na klatkę schodową. Mysz zjadała to co mogła dostać, ale tylko do progu. Nawet nie była w stanie nad progiem stanąć, tak by sięgnąć po kolejny kawałek. Zjadła to, co się jej udało zdobyć wyciąganą łapką nad progiem, ale tylko łapką, kolejne kawałki, te, po które by je zdobyć musiałaby choć w połowie przekroczyć próg domu, zostawiała, łaziła obok, miuaczała, ale nie zdecydowała się przełamać. Ja zwykle siedziałam wyżej na schodach wewnętrznych i obserwowałam, ale w końcu rezygnowałam i wynosiłam jej smakołyki. Znów odpuszczałam i znów jesienią podejmowałam próby. I powoli coś się ruszyło, ale powoli. Wpadła, zjadła już na klatce i uciekała, już kolejnej jesieni. Ale po tym akcie odwagi, wycofanie. I znów kolejna zima na dworze. Bo nawet nie chciała podejść do drzwi zewnętrznych. Tej wiosny-lata się przełamała, trzy-cztery razy wpadła za mną nawet do mieszkania, czyli przeszła za mną i kurzą piersią nie tylko próg zewnętrzny, ale też ten do mieszkania, już za schodami wewnętrznymi, ale tam kolejnie wycofanie. Nie jadła. Ja zamknęłam drzwi do mieszkania, a Mysz biegła od okna w salonie, balkonowego wiec do podłogi, do drzwi przez które weszła, a zamknięte przez mnie i skrzeczała. Nie ruszała piersi kurzej, tylko tak biegała. Wiec musiałam ją wypuścić. Odpuszczałam i znów próbowałam, bez nadziei, ze coś się zmieni, ale z głupim uporem. I tak 8mego listopada wpadła na okno w kuchni i tam przycupnęła. Tam postawiłam jej pierś kurzą i zjadła
I tak to się zaczęło. Od tego przycupniecia na tym oknie, które po raz pierwszy zwiedziła, i zjedzenia na nim piersi kurzej, to się zaczęło. Pumka, by nie uciekł z domu, był zamknięty w sypialni, a ja pognałam do Weta po spot on. Od tentego momentu ani razu nie zaskrzeczała, by ją wypuścić, ani przy drzwiach na kartkę schodową, zamkniętych, ani przy oknie w salonie, do którego nawet nie podchodzi. Ale dokładnie tak to wyglądało. Dziki kot, a przynajmniej wszytko na to wskazuje, który raz nie wiedzieć czemu się przełamał, lata temu i zrobił coś niesamowitego (to wskoczenie do legowiska Pumy na klatce schodowej jeszcze, choć na sekundę, ale tak, jakby wiedziała co robi, prosto do niego, jakby piłeczka wrzucona do środka tam właśnie wcelowała), od tego zaczęła się moja praca nad nią, bez wiary i nadziei. Był moment, ze już tego lata jadła na klatce schodowej, tylko pierś kurzą, po nic innego by tak nie ryzykowała, ale się jej bała. Zjadła i zwiewała, nie kręciła się po niej, była tylko tyle, by opróżnić miseczkę. Pierwsze zjedzenie w domu, to jej zamkniecie tu. To nie jest tylko dokocenie, to proces, dziwny, którego nie rozumiem, a który jakimś cudem się powiódł, skoro tu śpi obok mnie, skoro zwyczajnie tu została. To była jej decyzja, nie moja. Zwyczajnie za 4rtym razem jak wpadła do mieszkania, wpadła też na okno w kuchni i tam została, ja zorganizowałam resztę pod nią, jedzenie, kocyki, kuwetę. I obserwuje, doceniam, ale też obserwuje.. To naprawdę nie takie proste. To była, w jakiś dziwny sposób, jej decyzja, jej przełamanie się. Stąd tak to opisuje, bo się stało, ale zrozum w tym cokolwiek... Ja nadal nie rozumiem. Próbując ją tu zaprosić, naprawdę nie wierzyłam, że się może udać. A przecież tu jest. Tylko dziwne,z e na swoich zasadach? Od początku ja tylko kusiłam, a ona tak naprawdę decydowała. Kilka lat na to, by w ogóle weszła do domu... Tak nie reagują domowe koty. Zamknęłam 8 listopada za nią drzwi, ale to ona wpadła na okno i pogodziła się z tym, to była nie moje, a jej decyzja. I każda kolejna to będą jej sukcesy, które ja mogę tylko próbować jej ułatwić. Tak to wygląda, to nie dokocenie, to cały proces, lata beznadziejnych prób, z mojej strony, i jej dziwna decyzja. Stąd jak mam spać niewygodnie, to się meczę. I stąd też co jutro nie wiem. Wiem tylko jedno, stało się coś, co mogło się nie wydarzyć, a jednak jest