Zacznę od historii kocurka
Kuku był ze mną od małego kociaka. Jak wspomniałam wyżej przygarnęłam go z ogłoszenia Pani, która znalazła go razem z braciszkiem w osiedlowym śmietniku. Z jej opowieści wynikało, że kruszynki miały na początku problem z rozwolnieniem, więc prosiła żeby uważać na dietę maluszka. Wspominając teraz jej osobę widzę, jak bardzo była zaangażowana w jego wychowanie, a przynajmniej to początkowe. Pewnie chciała upewnić się, czy kociak trafił na pewno do troskliwego, kochającego domku
Pewnego dnia dzwoniła do mnie, ale z zastrzeżonego numeru a ja swoim zwyczajem nie odbieram telefonów od ukrytych numerów
Jeszcze tego samego dnia wieczorem przyjechała specjalnie do mnie upewnić się czy z kotem wszystko jest w porządku, bo tak była zmartwiona tym, że nie odbieram jej telefonów i myślała pewnie, że coś mu się stało i próbuję to ukryć
W każdym razie po tej sytuacji często pisałam jej o tym jak kotek się chowa i dołączałam zdjęcia.
Po roku zmieniłam mieszkanie a Kuku dzielnie towarzyszył mi podczas przeprowadzki. Właściciele mieszkania jak i mój współlokator bardzo lubili kociaka, a ten chował się dobrze, był pełnym energii i życia urwisem, ale był też bardzo kochanym i mruczaśnym miziakiem
Nigdy też nie miewał problemów ze zdrowiem, z wizyt kontrolnych zawsze wracaliśmy zadowoleni. Po studiach wrócił ze mną do rodzinnego domu gdzie jego kocie serduszko bardzo przywiązało się do mojej mamy i z wzajemnością, choć ta mówiła mi wielokrotnie, że nie chciałaby mieć żadnych zwierząt i nigdy nie pokocha innego zwierzaka po piesku, którego straciła w tragicznych okolicznościach. Ze względu na pracę mojego ukochanego wyprowadziliśmy się do sąsiedniego miasta, ale Kuku został z mamą. Obie oczywiście rozpieszczałyśmy go dalej na wszystkie możliwe sposoby, z radością patrzyłyśmy jak z apetytem wcina smakołyki od nas i jak wygrzewa się na słoneczku na balkonie, do którego we wcześniejszych miejscach zamieszkania nie miał dostępu
Mieszkając z moimi rodzicami z typowego kanapowca zmienił się w kota wychodzącego i bardzo szczęśliwego, ale prawie nigdy nie oddalał się od domu dalej niż za granicę naszej działki.
Kuku jest dużym, silnym, pełnym życia kotkiem. Dalej próbujemy więc ustalić, co się stało, że z dnia na dzień zaczął marnieć w oczach.
Wszystko zaczęło się jakieś półtora miesiąca temu. Ale po kolei...
W czwartkowe popołudnie siedzieliśmy z ukochanym i naszą znajdką Moną oglądając film. Była to potrzebna chwila wytchnienia po ciężkim dniu pracy. Pamiętam, że nasz spokój zburzył wtedy telefon od mamy, która łkając do słuchawki poprosiła, bym przyjechała jak najszybciej, bo kotek wrócił po całych dwóch dniach nieobecności (co wcześniej mu się nie zdarzało) i wygląda jak śmierć. Mama zawsze miała skłonność do przesady, szczególnie jeśli chodziło o Kuku i jego zdrowie, jednak jej telefon zaniepokoił mnie na tyle, że postanowiliśmy z ukochanym spakować się i czym prędzej przyjechać do domu.
Ostatni raz widziałam go w niedzielę. Wyglądał dobrze i nic nie wskazywało na to, że miałoby mu się pogorszyć. Trochę grymasił przy jedzeniu, ale zawsze był wybrednym kotkiem i lubił przebierać w karmach, które dla niego kupowałyśmy, często zmieniały mu się smaki. Jednak jadł. Byłam więc w szoku widząc go zaraz po przyjeździe. Wyglądał bardzo źle, nie reagował na nasz głos, siedział podkulony z przymrużonymi oczętami. Mama opowiadała, że dzwoniąc po nas był w stanie unieść jeszcze łebek i spojrzeć na wzrokiem szukającym pomocy
. Ostrożnie umieściliśmy go w transporterku i przewieźliśmy do lekarza, który zamiast pomóc podejrzewam że wymęczył go jeszcze bardziej... Całą sytuację opisałam w wątku o weterynarzach.
Po tej wizycie coś mnie tknęło, by kotka wziąć ze sobą do sąsiedniego miasta, by był stale pod moją obserwacją. Okazało się, że gdyby nie moje przeczucie kotek prawdopodobnie by nie był już z nami. Widząc, że mu się nie polepsza z samego rana pojechaliśmy do polecanej przez znajomą przychodni, tam personel zareagował natychmiast, widząc, że kotek jest anemiczny. Przeprowadzono transfuzje krwi, dostał antybiotyk. Doktor stwierdził, że jest to najprawdopodobniej wina trutki, ponieważ kotek czuł się o wiele lepiej, a podane przez niego leki były też pod tym kątem. Dwa razy w tygodniu pojawialiśmy się na kontroli, później otrzymaliśmy antybiotyk i witaminy do podawania w domu. Po ich skończeniu udaliśmy się na kolejną wizytę z maluszkiem, na której weterynarz stwierdził, że krew kota zaczyna wracać do poprzedniego stanu
Wróciliśmy do antybiotyku, dodatkowo przepisał kociakowi steryd, zalecił podanie wątróbki. Przy okazji zaczęliśmy szukać przyczyny jego anemii i drastycznej zmiany w samopoczuciu. Wykluczyliśmy niewydolność nerek, kocią białaczkę i aids. Wysłaliśmy do laboratorium krew do badania pod kątem witaminy b12 i żelaza. Wyniki wróciły w normie. Chwilowo podejrzewamy choroby odkleszczowe lub jakieś paskudztwo siedzące w szpiku
Kuku póki co czuje się bardzo dobrze, patrząc na niego nie mogę uwierzyć i dopuścić do siebie myśli, że jakieś cholerstwo siedzi w jego małym kocim ciałku.
Staram się jednak być dobrej myśli i na pewno podzielę się tutaj z Wami informacjami na temat jego zdrowia i stanu