Nie róbmy też z kotów niemyślących stworzeń, żeby nie powiedzieć gorzej, które nie umieją o siebie zadbać. Żaden kot będący na klatce, kiedy zobaczy że otwierają się drzwi na dwór, nie pobiegnie w ich stronę. Nigdy w to nie uwierzę, a takie przypadki widziałam już wielokrotnie (różnie zmodyfikowane, gdyż zmieniałam mieszkania). Zawsze kot zwiewał do mieszkania. A z podwórka do drzwi klatki schodowej. Zawsze.
Jeżeli moja Marysia została wyrzucona na ulicę, na której spędziła więcej niż rok i dała sobie radę, to jakie niebezpieczeństwo czeka ją na korytarzu prywatnego budynku w nocy, kiedy wszyscy już śpią a to jest budynek tak prywatny, że nikt obcy tutaj nawet nie próbuje wejść, bo się nie dostanie. To jest bardziej nawet jak dom wielorodzinny. Sąsiedzi śpią, a jak wyjdą (ostatnio tak było) to koty zwiewają do mieszkania. Schody? A w domu jdnorodzinnym schody też by były okładane materacami, albo nawet bramkami, żeby kot nie wchodził na nie? Fajnie, że kot może sobie pochodzić w górę i w dól. Więcej niebezpieczeństw jest w domu, gdzie mamy zagracone mieszkania a koty skaczą gdzie chcą. Marysia ma udostępnioną szafę pod sufitem, gdzie się musi dostać skacząc po platformach. Tu się nie raz boje. Czasem ona tak wariuje w tych pudłach i robi taki hałas, że boje się, że aż z niego wyskoczy i spadnie z szafy na podłogę. Ale nie zabronię jej tam chodzić. Rodzic też patrzy jak jego dziecko biegnie aż się przewróci. I nie można popadać w paranoje i nie pozwalać się przewrócić (a widuję takich rodziców na placach zabaw). Marysia ma wyważone wszystkie platformy i jeszcze nawet żadne pudło nie spadło. Czasem wprawdzie serce mi staje jak Tośka tam chodzi i balansuje na krawędzi szafy. Wtedy ją ochrzaniam, a ona się rakiem wycofuje. Ale kot jest kotem. Nie będę go okładać materacami i wiązać, żeby sobie nic nie zrobił. Koty chodzą po szafach. Jedyne co mogę to umożliwić i ułatwić im to. Stworzyć wygodne warunki. Myślę, że takie mają. Na szafie jest Marysiowy azyl - jak to mówię: jej pokój.
Co do wychodzenia na klatkę. Nie każdy kot ma taką potrzebę. Tosia zupełnie nie ma. Chyba, że Marysia wychodzi to Tosia za nią. Ale Tosia co chwila podskakuje i ucieka do domu. Podskakuje na dźwięk z naszego mieszkania. Jak jest cicho, a zawsze wyłączam wtedy tv, jest noc, bo nieraz i 1 w nocy wychodzą, to jak siedzę w przedpokoju i np odłożę cicho delikatnie na szafkę telefon to jest taki huk, że Tośka podskakuje i zwiewa do domu. U nas jest bardzo cicho. Nie ma już kłopotliwego sąsiada, więc dlatego Marysia ma pełen luz z wychodzeniem. Tu gdzie mieszkam w nocy jest totalna cisza. Więc każdy dźwięk się niesie jak wystrzał z armaty.
Pamiętam niedawno jak Marysia wyła pod drzwiami i wypuściłam ją na klatkę - ona zwiedziła stałe punkty, przyszła i położyła się na naszej wycieraczce. Nic więcej nie robiła. Do domu wejść nie chciała. Nie wiem jak to opisać, leżała z łapkami przed siebie. I tak się nadymała na misia. Uśmiech miała od ucha do ucha i zamnięte oczy. Wyglądala jak okaz totalnie bezgranicznego szczęścia. Totalnie!!!
Wtedy zrozumiałam, że jeżeli te wycieczki na korytarz powodują u niej taką ekstazę radości, to nie będę jej tego zabraniać. Człowiek chciałby wszystko wszystkim zabraniać i o wszystkim decydować, a nie jest Bogiem. Trzeba też mieć na uwadze czego chce kot. Bo tak, co moje koty mają z życia... też dochodzę do takiego wniosku jak Marta. I nie chodzi tu o to, że przyklaskuję wypuszczaniu kotów samopas, bo nie. Ale naprawdę jak ktoś ma dom to może stworzyć kotom bezpieczne warunki do korzystania z ogrodu. Można wypuszczać do ogrodu koty tylko pod naszą opieką, żeby jeszcze bardziej zwiększyć bezpieczeństwo. Dlaczego nie? I ja żałuję, że nie mam takich warunków. Ja nie mam obecnie nawet balkonu. A urodziłam się na blokowisku, w 9 piętrowych budynkach. Balkon był rzeczą oczywistą jak toaleta w mieszkaniu. Mieszkałam w trzech mieszkaniach i zawsze był balkon. W wynajętym mieszkaniu na 10tym piętrze miałam balkon mały, ale balustrada była z prętów. Blok był na początku parku. Wieszałam dla kotów sznurek na wysokości ich oczu na balkonie, a na sznurku kulkę dla sikorek. Przez całą zimę moje koty miały żywe video przed nosem. Siedziały przy drzwiach balkonowych i irytowały się na te sikorki, których przylatywało bardzo dużo do tej kulki. Teraz nawet tego nie mogę kotom dać, bo nie wiem - czy ostatnio te zimy takie słabe, że nie ma sikorek czy tutaj nie ma sikorek, ale mam karmnik na kulki kupiony już 4 lata temu i wciąż nie używany. Nie zawieszony to nie używany. Zresztą, pod oknem jest domofon - sikorki jadłyby i wydalałyby na ludzi przy drzwiach. Choć właśnie wpadłam na pomysł z innym oknem. Zobaczymy.
Więc jak kupowałam tutaj mieszkanie to wzięłam takie jakie było, bo poczułam, że to jest absolutnie to mieszkanie. A balkon...przeboleję. Więc jedyną rozrywką dla Marysi jest korytarz. I na pewno nie będę odmawiać Marysi tej przyjemności. Jedynie teraz powstrzymuje mnie to, że już jest zimno. I Mani grzeje się przy kaloryferze a za chwile chce iść na korytarz. Tak się już doprawiła i bolało ją gardło. I potem kończymy u wetki, więc teraz się powstrzymuje. A to nawet przynosi efekt, bo Marysia woli ciepłe miejsca np przy kominku w zimne dni.
Dla mnie takie na sile nie pozwalanie kotom wyjść, kiedy one tego bardzo chcą (jak Marysia) na korytarz, bo może się coś stać, jest tym samym jakby wziąć dziecko z domu dziecka (w przypadku Marysi, która też dużo przeszła), zrobić mu pokój obity materacem, dać mu tam jedzenie, zabawki i ciepło i niech siedzi szczęśliwe. Może i będzie bezpieczne, ale nie będzie szczęśliwe. Tosia wcale nie ma potrzeby chodzenia na korytarz, ale Marysia tak.
U mnie zwiad tego korytarza robił Maciuś, jak Maciusia brakło to obowiązek kontroli przejęła Kitusia, a teraz to robi Marysia. To naprawdę niewiele żeby dać kotu pełnię szczęścia
Ja mam dwa wydzierające się koty. Jeden, bo chce iść na korytarz, a drugi, bo czegoś chce, ale sam nie wie czego. Jak mi się trafi jeszcze jeden wyjec, z jeszcze innego powodu, to sama się zgłoszę do Toszka*.
*szpital psychiatryczny