mahob pisze:JoasiaS pisze:Dziś rano telefon od Pani Barbary:
"Pani Joasiu, tak tylko dzwonię, żeby powiedzieć, że strasznie kochamy tego naszego Lolka!"
....
Cudowne wieści
No właśnie. Mnie te dobre wieści uskrzydlały i spałam spokojnie, wiedząc, że powierzyłam Lolka w dobre ręce, a okazało się, że Lolek miał nieco odmienne zdanie na ten temat
. Gdy już wyleżał się w swoim fotelu i najadł do syta, postanowił pokazać wszystkim, że wystarczy już tej gościny
.
Najpierw zafundował sobie przeziębienie, a nowy dom, mający dotąd głównie doświadczenia z psami, chyba nie od razu to zauważył... Dalszym etapem był więc spadek odporności i pojawienie się grzybicy na grzbiecie. To już właściciele dojrzeli i zabrali go do weta. Leczenie zapowiadało się na dwa tygodnie, a ja już po trzech dniach zaczęłam dostawać coraz bardziej bezradne telefony, informujące mnie, że za skarby świata nie da się podać kotu tabletek
. Gdy wyczułam, że sytuacja kompletnie przerasta opiekunów, przed świętami pojechałam po Lolka. Zdecydowałam, że już tam nie wróci, bo to nie ma sensu - nie mogę zabierać go i leczyć, gdy tylko zajdzie taka potrzeba
.
Lolek przyjął powrót z nieukrywanym entuzjazmem
. Gdy przyjechaliśmy, obszedł biuro z zadartym ogonem i rozwalił się na dywaniku pod moim biurkiem. Gdy zobaczyłam jak ugniata swoje posłanko, wiedziałam, że spokojnie mogę go zostawić samego na noc, bo nie przeżywa jakiejś specjalnej traumy
.
Przeziębienie już porządnie wyleczyliśmy. Grzyba lada moment pogonimy w siną dal. Oczywiście kot, który w Kielcach kompletnie nie współpracował przy leczeniu, w drukarni przyjmuje wszelkie zabiegi (z antygrzybiczą kąpielą włącznie) z głośnym mruczeniem
.
Wyszło na to, że ja starałam się o miękki fotel dla Lolka, a jemu chwilowo w zupełności wystarcza twardy parapet
Niech sobie więc tam na razie siedzi.
W tej chwili zarówno jemu, jak i mnie wystarczy adopcyjnych emocji