A wszystko przez zuzę...
Kilkanaście dni temu zuza odezwała do mnie na PV za informacją, że „Chwila dla Ciebie”, w której pracuje ogłosiła konkurs na opowiadanie o domowym zwierzaku i zasugerowała, żebym napisała coś o moich kotach. Oczywiście w ogóle nie miałam na to ani czasu, ani pomysłu, ale zuza okazała się uparta i zaproponowała, że skoro ja nie chcę, to ona napisze o tym jak Putek został naszym domownikiem
. Zgodziłam się. Stanęło na tym, że zuza zrobi plan historii, a ja się wypowiem czy może na podstawie tego planu pisać. Ja zajęłam się swoją robotą, a zuza spędziła kilka upojnych godzin na lekturze starych wpisów w moim wątku
. Kiedy przysłała mi pracowicie odtworzony plan wydarzeń, nagle doznałam olśnienia i podjęłam się samodzielnego napisania krótkiej historii
Oto ona:
Pojawił się w naszym domu na wsi, gdzie mieszkaliśmy z naszymi czterema kotami Milką, Kropką, Frodo i Fryckiem w czas wiosennego, kociego marcowania. Choć, dawno wysterylizowane, Milka i Kropka traktowały go wyniośle, wytrwale wielbił ich urodę, wyśpiewując głośne serenady. Noce spędzał na wycieraczce za balkonowym oknem, wypatrując przez szybę obiektów swoich westchnień. Nie zrażał go ani marcowy chłód, ani porządne manto, które ze dwa razy spuścił mu Frycek, przywódca naszego kociego stada.
W sumie nie dziwiłam się Milce i Kropce, że za nic mają rozśpiewanego zalotnika, bo urodą niestety nie grzeszył. Chudy jak patyk, uszy poszarpane po jakichś dawnych walkach, a w tych uszach świerzb.
Przyznaję, że nie byłam zachwycona cała sytuacją. Z jednej strony wiedziałam, że ten mizerny kawaler potrzebuje odkarmienia, wyleczenia i opieki, a z drugiej - cztery koty uważałam za liczbę wystarczającą i więcej absolutnie nie potrzebowałam do szczęścia... Mimo przekonania, że kot pojawił się kompletnie nie w porę, zaczęłam dokarmiać biedaka i leczyć jego nieszczęsne uszy. Postanowiłam, że po zabiegu kastracji, zrobię ogłoszenia i spróbuję poszukać mu domu.
Otoczony opieką Putek (bo takie otrzymał imię), nabierał ciała i piękniał z każdym dniem. Mijały dni, telefon w sprawie Putkowej adopcji uparcie milczał, a sam Putek dawał nam się poznać z jak najlepszej strony. Szczególnie mnie wzruszał, gdy mimo nieukrywanej niechęci ze strony rezydentów, cierpliwie i powolutku wchodził w stado. Dominujący Frycek co rusz dobitnie pokazywał mu miejsce w szeregu, on, niczym niezrażony, i tak szukał Fryckowego towarzystwa. Zupełnie jakby rozumiał, że dobre układy z szefem stada zapewnią mu lepszy los.
Z coraz większym wzruszeniem patrzyłam jak między tymi dwoma rodzi się tzw. szorstka, męska przyjaźń, a Frycek staje się dla Putka wzorcem kociego faceta. Frycek narzucał trasy przechadzek po ogrodzie i miejsca polegiwań, a Putek karnie się dostosowywał. Pewnego dnia, obserwując jak leżą obok siebie na tarasowych krzesłach, zapytałam męża jaką liczbę kotów w domu uznaje za dopuszczalną. "Myślę, że jeżeli możesz policzyć je na palcach jednej ręki, to nie jest to przesadzona ilość" - odpowiedział dyplomatycznie, a ja tego samego dnia zdjęłam ogłoszenia adopcyjne Putka.
Wkrótce po tym u Frycka zdiagnozowano niewydolność nerek. Ponad pół roku walczyliśmy z tą nieuleczalną u kotów chorobą, by Frycek mógł być z nami jak najdłużej. Putek towarzyszył swojemu idolowi w tych zmaganiach i obserwował jak ten dzielnie znosi coraz gorsze samopoczucie. Gdy dotarliśmy z Fryckiem do kresu wspólnej drogi, miałam wrażenie, że z całego kociego stada, to właśnie Putek najbardziej przeżywa jego odejście. Przez kilka kolejnych dni był wyraźnie melancholijny i wycofany.
Osobiście bardzo przeżywałam pożegnanie z Fryckiem. Był tak wyrazistą kocią osobowością, że na każdym kroku czułam jego brak... Kiedy obserwowałam Putka, który zajmował ulubione Fryckowe miejsca i podobnie jak ja chodził Fryckowymi ścieżkami w ogrodzie, było mi łatwiej znosić tęsknotę, bo dzieliłam ją z inną istotą. Muszę przyznać, że radosne usposobienie Putka bardzo pomogło mi w tych ciężkich chwilach. To, że los postawił go na mojej drodze nabrało sensu. Putek złagodził ból trudnego pożegnania, wypełnił pustkę po stracie i do dziś cieszy swoją pogodną obecnością.
Osobiście tak puściłabym to do druku, ale zuza stanowczo powiedziała NIE
Otóż, konkurs ma swoje zasady i trzeba było się do nich zastosować.
Przede wszystkim wymagany jest tekst stosunkowo prosty, z konkretnymi datami i dialogami oraz (o zgrozo!) zdjęcie uśmiechniętego właściciela z pupilem...
Uznałam, że mnie to przerasta i daję sobie spokój, ale zuza znów okazała się uparta i zaproponowała, że przerobi tekst tak, żeby mógł ukazać się w druku.
No i przerobiła, a na mnie wymusiła fotkę z Putkiem
Efekt możecie sprawdzić w dzisiejszym wydaniu „Chwili dla Ciebie”
Honorarium Zuzy, Putkowe i moje, czyli całe 200 zł przekazujemy na Powszechną Sterylizację, a Was zachęcamy do wzięcia udziału w konkursie
Nawet jeżeli żadna historia nie przychodzi Wam do głowy, nie martwcie się - wystarczy zwrócić się do zuzy, a ona już udowodni Wam, że jesteście urodzonymi pisarzami