Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon lip 24, 2017 16:51 Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

12 lipca o godz. 12.10 umarła moja ukochana koteczka Balbinka. Nie przeżyła operacji sanacji jamy ustnej w Poliklinice Weterynaryjnej w Olsztynie. Stanęło serce - tak tłumaczyli się lekarze?! Miała 10 lat. Była moim najdroższym skarbem, sensem i celem mojego życia po śmierci męża 3 i pół roku temu, moją maleńką córeczką (nie mieliśmy dzieci), ukojeniem w samotności. Teraz nic mi już nie pozostało, nie chce mi się żyć. Obwiniam się, że wybrałam lecznicę w Olsztynie, a nie w Bartoszycach, gdzie mieszkam. Chciałam zapewnić jej jak największe bezpieczeństwo podczas operacji w uniwersyteckiej klinice, a dałam jej śmierć. Może gdybym zdecydowała się na zabieg wcześniej i w swojej miejscowości (podróż 80 km w klatce to ogromny stres dla koteczki), nie doszło by do tego. To ja zadecydowałam za nią, zawiozłam ją do Olsztyna i podpisałam na nią wyrok śmierci. Gdyby ona miała decydować krzyczała by NIE, wolałaby na pewno dalej z trudem jeść z powodu bólu zębów i dziąseł. To była jej ostatnia droga. Tak bardzo się bała, widziałam jej strach podczas drogi i w lecznicy. Umarła wśród obcych ludzi, głosów, zapachów, nie było mnie w pobliżu, bo lekarze przed operacją kazali mi wyjść. Zostawiłam ją samą, nawet nie pożegnałam się z nią, najważniejsze dla weterynarzy było podpisanie zgody na operację, żeby zdjąć z siebie odpowiedzialność. Nie zdążyłam powiedzieć jej, że po nią wrócę – a przecież koty wszystko rozumieją. Po tym co się stało nie ma dla mnie miejsca ani tu, ani po tamtej stronie. Jak spojrzę jej w oczy, jeśli kiedyś się spotkamy…

him217

 
Posty: 3
Od: Nie mar 13, 2011 22:01

Post » Pon lip 24, 2017 17:13 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Popłakalam się :( Bardzo dużo na Ciebie spadło :( Ja straciłam narzeczonego w wypadku i kotki, w tym jeden też odszedł podczas operacji, ale z wykrwawienia. Lecz wiem co czujesz, chociaż częściowo...
Właśnie dlatego jest ta zgoda, bo z serduszkiem różnie może być. Ani koty ani ludzie nie mają gwarancji, że przeżyją operacje w pełnej narkozie.
Czy kotka miała robione badania przed operacją? Krew?
Bardzo chciałabym Ci pomóc, ale zapewne nie mam takiej mocy, bo nic co powiem nie ukoi Twojego bólu.
Też miałam wyrzuty sumienia po śmierci MAciusia i Kitusi. Ale my nie mamy na wszystko wpływu. Koty umierają nawet weterynarzom, a przecież powinny dozywać sędziwych dni pod taką opieką.
Ja musiałam Kitusie poddać eutanazji. Ona dostała zastrzyk i uciekła do transportera. Wiedziała, że zaraz zabiorę ją do domu. A to był zastrzyk śmiertelny i więcej miała do domu nie przyjechać. Wierz mi, że z tych dwóch smierci - podczas operacji ratującej życie i podczas eutanazji, o sto razy bardziej wolałabym, żeby Kitusia umarła podczas operacji jak MAciuś.
Twoja kotka nie mialaby życia bez tej operacji. Sam piszesz, że nie umiała już jeść z bólu. A bół by się pogłębiał. Tak samo Kitusia krzyczała, tak głośno jak nigdy, ze strachu i bólu, kiedy wiozłam ją ostatni raz do weta. Miała nowotwór złośliwy z przerzutami. Po ataku w pewną sobotę zaczęło się dla niej życie w tak ogromnym bólu, że nawet narkotyki w zastrzyku już nie przynosiły ulgi. Ona z bólu już nie spała. Nie jadła. Nie załatwiała się. Wierz mi, nie chciałaś tego dla swojej koteczki. Zrobiłaś to, żeby jej życie uległo poprawie, ale nie mogłaś wiedzieć, że serduszko nie wytrzyma. Ale nawet gdybyś mogła to przewidzieć, to ta operacja zapewne była konieczna, bez niej problem w buzi kotki by się pogarszał. Nawet lekarz mógł tego nie przewidzieć, że serduszko może stanąć. Może serduszko miało wadę jakąś niewykrytą.
Zrobiłaś co mogłaś. Wybrałaś najlepiej. Nie obwiniaj się :(
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23538
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Pon lip 24, 2017 20:00 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Dziękuję ci klaudiafj za słowa pociechy. Bardzo ci współczuję z powodu twoich koteczków. Cierpiałaś razem ze swoją Kitusią. Twoja kicia krzyczała z bólu, to straszne, nie wiem jak to przeżyłaś!?
Moja Balbinka cierpiała w milczeniu. Jeśli chodzi o badania to miała dwukrotnie pobieraną krew na morfologię, biochemię (kreatynina, mocznik, cukier, próby wątrobowe), wszystko było w normie, testy na białaczkę i FIV ujemne. Według mnie za dużo było tych badań, wizyt u weterynarzy w Bartoszycach i w Olsztynie. Wiosną zachorowała na katar koci, po antybiotykach i lekach przeciwzapalnych pogłębiły jej się zaparcia, więc co?, ja znowu do weterynarza, znów zastrzyki, tylko inne, potem nawrót kataru kociego, znów antybiotyki i przeciwzapalne. Po zastrzyku na karku pozostał jej odczyn zapalny w postaci guzka. A ostatni miesiąc ciągle się drapała (miała suchą i łuszczącą się skórę). Nie byłam pewna dlaczego, czy z powodu pobierania krwi (biorą krwi tyle co od człowieka, a ileż tej krwi kot ma), czy z powodu braku witamin i składników mineralnych, (ostatnio tak słabo jadła, biegałam za nią z talerzami) czy ze stresu. Zacznij tylko kota leczyć... Kiedyś jeden mądry weterynarz powiedział mi, że czasem lepiej kota wcale nie leczyć niż przeleczyć... Ona tak bardzo bała się wizyt u weterynarzy, łapania na siłę do transporterka. Truchlała w gabinecie ze strachu, można było z nią wszystko zrobić. Ostatnie miesiące żyła w ciągłym stresie. Po wizytach u weta bała się nawet mnie. Jak złapałam ją do transporterka ostaniego dnia, nawet się nie szarpała, tylko cichutko miauczała. Była słaba. Niejasno zdawałam sobie z tego sprawę, ale mówiłam sobie, że może już nigdy nie być w lepszej formie. Poszła jak na rzeź. To musiało się tak skończyć.
Przepraszam, że wypłakuję się tobie, ale nie mam się komu pożalić. Z resztą mam wrażenie, że nikt, kto nie przeżył podobnej tragedii mnie nie zrozumie.

him217

 
Posty: 3
Od: Nie mar 13, 2011 22:01

Post » Pon lip 24, 2017 20:40 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Dobrze, że o koteczkę walczyłaś. Gorsze od wyrzutów sumienia z robienia wszystkiego są wyrzuty sumienia, że robiło się za mało.
O badania krwi pytałam w sensie czy były robione na dzień przed operacją. Sucha i łuszcząca się skóra kojarzy mi się z alergią. Co Balbinka jadła?
Myślę, że jeżeli Balbinkę bolał pyszczek i przez to nie umiała jeść to z operacją nie można było czekać. A ta operacja to z powodu próchnicy? Przepraszam jeśli jestem niedomyślna.
Z tego co piszesz to wszystko wyglądało tak jak powinno (chyba) i po prostu nikt tutaj nie zawinił. Nie możemy wszystkiego przewidzieć. Wiem, że to boli. Wiem, że widzisz teraz najgorsze rzeczy. Same złe, że to i tamto zrobiłaś nie tak. Ja też się dręczę wyrzutami sumienia. Nie powiem Ci, że to minie. Jesteśmy dla siebie najgorszymi katami. Ja mam też wyrzuty sumienia za wiele rzeczy, czasem błahych nawet, zapomnianych przez wszystkich, ale we mnie jest to wryte i nie mogę sobie darować. Kitusia dostała wyrok - po biopsji było powiedziane, że zostało jej miesiąc życia i nie ma leczenia onkologicznego. Mam patrzeć jak umiera i umilać jej ten czas. Leżałam w łóżku z depresją, nie włączałam światła, nie gotowałam. Mąż to robił. Ja leżałam i wyłam. W nocy zaczynałam nie płakać a wyć, badałam guza, czy się powiększa, czy rośnie, czy jest gorzej. Wylewałam żale na forum. Dostawałam świra. Kłociłam się z ludźmi. Zaklinałam rzeczywistość. zaczełam mysleć, że pozytywne myśli wszystko odmienią. Złapałam się ostatniej deski ratunku jaką była terapia witaminą b17. To dało nam trochę cudownego czasu. Ale to było życie na bombie. Rak nie dał za wygraną i przerzucił się na narządy wewnętrze. Oczywiście nie byłam w depresji non stop, a przynajmniej udawałam. Bo w pewnym momencie zrozumiałam, że co to za życie dla mojej Kitusi, która powoli umiera i patrzy jak ja leżę w łóżku i wyję. Pozbieralam się, żeby dać jej szczęśliwe ostatnie dni, udało się że 3 miesiące. Urządziłam szczęśliwy dom, tylko czasem w nocy traciłam panowanie i wyłam w poduszkę i na forum.
Maciuś nagle poczuł się żle, mimo że świętowaliśmy poprawę wyników badań - wróciły do normy. Nagle zaniemógł. Okazało się, że od środka jest zjedzony przez raka. Operacji nie przeżył. Wszystko trwało 3 dni.
Wolałam, żeby też Kitusia odeszła podczas operacji, a nie po ataku nowotworowym. Przeżyła po tym już tylko 4 dni, ale to były już maksymalne bóle - ona już nawet nie spała z bólu.
Przepraszam, nie chcę tutaj o sobie pisać.
Może w ten sposób chcę Ci powiedzieć, że wiem jaki to jest dla Ciebie ból i jakie myśli kotłują się w głowie. Jak się nie wierzy w to co się stało. Jak się analizuje minuta po minucie wszystko co się zrobiło. I że to jest wielki cios.
Pisz tutaj, wypłakuj się, wyżal, od tego jesteśmy i niemal każdy tutaj już to przeżył, ale nikt od tego nie ucieknie jak ma ukochanego kota.
Mam nadzieję, że w pewnym momencie zdecydujesz się na kolejne futerko, może dwa. Ja dzięki temu się nie załamałam po śmierci Kitusi bo nie mogłam, bo zostały mi jeszcze dwa kotki, którymi musiałam się zaopiekować, które nie rozumiały co się stało. Po śmierci Maciusia od razu prawie przygarnęłam Marysię, bo Kitusia bardzo cierpiała i chciałam jej myśli zająć nową koleżanką. Pomogło od razu a i mnie też to pomogło.
Rozpacz po śmierci kotka to cena za miłość... chyba tak to było :(
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23538
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Pon lip 24, 2017 20:51 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Obrazek

Balbinko, biegaj szczęśliwie za Tęczowym Mostem (')

Obrazek

Obrazek
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23538
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Wto lip 25, 2017 17:34 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Twoja Kitusia jest śliczna. Dożyła 16 lat dzięki tobie, twojej miłości. Miała raka wykrytego w późnym stadium. Rak to niestety wyrok, zarówno dla kotów, jak i dla ludzi. Nawet, gdyby został wcześniej wykryty, co mogłabyś zrobić. Leki onkologiczne mają straszne skutki uboczne. Kitusia tak czy owak by się męczyła. Amigdalina to był najlepszy pomysł - chociaż nie uratowała jej życia, ale Kitusia przeżyła 3 miesiące, a więc dłużej niż zakładali lekarze. Masz szczęście, że masz troskliwego męża. Gdyby mój mąż żył, może Balbinka także by żyła. Miała bym się kogo poradzić, co będzie lepsze dla Balbinki. On zawsze dokonywał trafnych wyborów, nie zaślepiały go emocje, tak jak mnie, stanowił przeciwwagę dla moich wyborów.
Balbinka miała kamień nazębny i w związku z tym stany zapalne dziąseł, po zdjęciu kamienia okazało się, że 2 ząbki są do usunięcia. Przy usuwaniu pierwszego stanęło serce... Tak mówiły lekarki. Balbinka nie była pierwszym kotem w moim życiu, ale myślę, że ostatnim.
Znam wiersze Marty "Majorki" Chociłowskiej-Juszczyk. Wszystkie są wzruszające, choć czasem przedstawiają tragiczne wydarzenia z życia kotów. Wysłałaś mi piękny wiersz, ale ja w chwili obecnej jestem raczej na etapie wiersza, który napisał Wystan Hugh Auden - Blues pogrzebowy (Funeral Blues).

Niech staną zegary, zamilkną telefony,
Dajcie psu kość, niech nie szczeka, niech śpi najedzony,
Niech milczą fortepiany i w miękkiej werbli ciszy
Wynieście trumnę. Niech przyjdą żałobnicy.

Niech głośno łkając samolot pod chmury się wzbije
I kreśli na niebie napis: „On nie żyje!”
Włóżcie żałobne wstążki na białe szyje gołębi ulicznych,
Policjanci na skrzyżowaniach niech noszą czarne rękawiczki.

W nim miałem moją Północ, Południe, mój Zachód i Wschód,
Niedzielny odpoczynek i codzienny trud,
Jasność dnia i mrok nocy, moje słowa i śpiew.
Miłość, myślałem, będzie trwała wiecznie: myliłem się.

Nie potrzeba już gwiazd, zgaście wszystkie, do końca;
Zdejmijcie z nieba księżyc i rozmontujcie słońce;
Wylejcie wodę z morza, odbierzcie drzewom cień.
Teraz już nigdy na nic nie przydadzą się.

him217

 
Posty: 3
Od: Nie mar 13, 2011 22:01

Post » Wto lip 25, 2017 17:43 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Kitusia miała wykryty nowotwór wcześnie, w pierwszym stadium jak już można było go rozpoznać. Była pod opieką od początku najlepszych specjalistów. Wszyscy - choć niezależni - mówili to samo. To był mięsak tkanek miękkich, najzłośliwszy z nowotworów. Nie było ratunku.

To naprawdę bardzo smutne, że Balbinka odeszła podczas można by rzec, rutynowej operacji. Takiej,których wykonuje się masę. Ostatnio moje Marysia miała wycinanego tłuszczaka. To było pod skórą tylko i miała mieć lekką narkozę. Moja wetka też dała mi do podpisania zgodę na zabieg. Spytałam ją czy to jest rutynowy zabieg, takie hop siup wycięcie kulki pod skórą czy jest jakieś zagrożenie? Wetka na to, że zawsze jest zagrożenie. W końcu to operacja.
Także nawet najprostsze zabiegi mogą skończyć się różnie :(

Żałobę trzeba przeżyć, nic tego nie skróci :(
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23538
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Wto lip 25, 2017 18:25 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Him217 bardzo Ci współczuję. Moja pierwsza kotka Muka zmarła na moich rekach o 3 w nocy i teraz wiem, że była źle leczona. Nigdy na żadnym pogrzebie tak nie płakałam jak wtedy gdy w marcu 2014 roku kopałam dołek w ogródku. Wiem, że cierpisz, Twój ból może utulić inny kot, spróbuj, może uratujesz inne życie, a on ukoi Twoją rozpacz.
Obrazek

Ewa.KM

 
Posty: 3765
Od: Śro mar 20, 2013 23:32

Post » Wto lip 25, 2017 18:55 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Oj, przypomniało mi się odejście mojej Inki. Operacja miała być poważniejsza, ale jednak z dużą szansą na wygraną. Wetki kazały mi zostawić kotkę i iść. I nie ja ją trzymałam podczas podawania narkozy :placz:

MaryLux

 
Posty: 159313
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt lip 20, 2018 3:12 Re: Poczucie winy i żałoba po śmierci kota

Minal tydzien i jeden dzien kiedy musialam uspic mojego ukochanego Tygryska... ciagle mi smutno choc jest juz troche lepiej... pomagaja mi takie forum jak to.... przeczytalam juz tyle roznych forum na ten temat i przynajmniej nie czuje sie osamotniona w tym bolu... bo jest to bardzo trudny bol, tesknota, smutek i do tego jeszcze poczucie winy ze czegos sie nie zrobilo, ze moze jakby to czy tamto... coz takie etapy... Nie sadzilam ze sama sie zaloguje tutaj ale jednak to pomaga wyzalic sie poraz kolejny... a ze wszystko znajomi juz to slyszeli to moze tak wirtualnie... Moj kochany Tygrysek, mialam z nim taka szcegolna wiez, rozumielismy sie on byl taki strachliwy, bojacy, uratowalismy go z kanalu jako malego kociaka, moze 2 miesiace i byl z nami tylko 3 lata. Byl szczesliwym kotem, biegal po podworku (choc wszyscy mowili mi ze kota trzeba trzymac w domu dla bezpieczenstwa). Nie zgadam sie z tym to zalezy od kota, Tygrys byl przeszczesliwy na zewnatrz, wspinal sie na drzewo, gonil ptaszki byl szczesliwym kotem, przychodzil rano i wieczorem na jedzonko czasem zostawal na pol nocy i spal w sowim pudelku. Byl wyjatkowo grzeczym kotkiem, niegdy nie wskakiwal na stol czy szfki. Ale nagle nie bylo go 3 dni... szukalam go pisalam ogloszenia... i na czwarta noc przyszedl!!!!! bylam przeszczesliwa!!! calowalam go i tak sie cieszylam ale on byl jakis zgaszony, mial chore spojrzenie... ale skad mialam wiedziec...myslalam ze moze przeszedl jakos traume, on wszystkiego sie bal, do nikogo nie podchodzil, bal sie obcych... na drugi dzien nie chcial jesc oj gdybym wtedy od razu wiezla go do weterynarza to moze... ale myslalam ze pomalutku zaczenie jesc a on byl coraz slabszy, tylko pil... niestety to byl weekend i wzielam go do veta dopiero w poniedzialek... straszne zle wyniki krwi... uszkodzone nerki... musial zjesc jakas trucizne... kroplowki przez 4 dni i noce .. wozilismy go z dziennej do nocnej kiniki.... wyniki sie poprawily ale dalej kreatyna wysoka... wrocil do domu, moj maz dawal mu jeszcze takie kroplowki podskorne... ale co dzien byl w gorszym stanie... nie jadl juz nic... nerki nie pracowaly... nie moglam na to patrzec jak tak lezy i umiera z glodu i zatrucia... vet powiedzial ze najlepsze co moge zrobic to go uspic... od nocy kiedy wrocil do domu do uspienia minelo tylko 11 dni.... i Tygryska juz nie ma... ciagle widze jak go usypiaja a ja glaszcze jego glowke i mowie mu "Tygrysku, moje sloneczko, pani Ciebie kocha najbardziej na swiecie"... zawsze tak do niego mowialam... vet dal mu zastrzyk...i kotek odszedl... :( a potem wszyscy byli tak zajeci u veta ze chyba zapomnieli o nas i jeszcze przez godzine tam siedzialam i glaskalam i mowilam do niego a on juz nie zyl... byl wtedy taki jak kiedy byl zrowy. Spal, nic go nie bolalo, moglam go glaskac i glaskac... Strasznie to smutne kiedy nasz ukochany kot odchodzi... Czytam wypowiedzi innych i wiem co przezywacie... Him217 bardzo mi przykro, ale nie obwiniaj sie chcialas dobrze, mialas jak najlepsze intencje... co by bylo gdyby... ja tez to mam... moze wszesniej... moze jakbym z nim pojechala od razu w nocy... Twoj post jes chyba z ubieglego roku... zastanawiam sie co u Ciebie teraz, czy juz lepiej, ile czasu musi uplynac aby ten bol zmalal... nic juz nie zastapi Tygryska....byl wyjatkowy...bardzo bym go chciala zobaczyc i przytulic... moze kiedys przyjdzie... w innym futerku... Narazie juz drugi tydzien nie moge sie na niczym skupic... a musze a powinnam, musze pisac doktorat..a wszystko lezy odlogiem.. ale nie moge... jeszcze nie przezylam swojej zaloby... moj Kochany Tygrysku, sloneczko moje, bede Cie zawsze kochac najbardziej na swiecie... :( nie wiem ile jeszcze czasu potrzebuje.... mowie sobie ze jutro juz wezme sie do roboty, za pisanie, za szukanie pracy... ale jest tak trudno...

Szymuraj

 
Posty: 1
Od: Pt lip 20, 2018 2:43




Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], jolabuk5 i 82 gości