Dobrze, że o koteczkę walczyłaś. Gorsze od wyrzutów sumienia z robienia wszystkiego są wyrzuty sumienia, że robiło się za mało.
O badania krwi pytałam w sensie czy były robione na dzień przed operacją. Sucha i łuszcząca się skóra kojarzy mi się z alergią. Co Balbinka jadła?
Myślę, że jeżeli Balbinkę bolał pyszczek i przez to nie umiała jeść to z operacją nie można było czekać. A ta operacja to z powodu próchnicy? Przepraszam jeśli jestem niedomyślna.
Z tego co piszesz to wszystko wyglądało tak jak powinno (chyba) i po prostu nikt tutaj nie zawinił. Nie możemy wszystkiego przewidzieć. Wiem, że to boli. Wiem, że widzisz teraz najgorsze rzeczy. Same złe, że to i tamto zrobiłaś nie tak. Ja też się dręczę wyrzutami sumienia. Nie powiem Ci, że to minie. Jesteśmy dla siebie najgorszymi katami. Ja mam też wyrzuty sumienia za wiele rzeczy, czasem błahych nawet, zapomnianych przez wszystkich, ale we mnie jest to wryte i nie mogę sobie darować. Kitusia dostała wyrok - po biopsji było powiedziane, że zostało jej miesiąc życia i nie ma leczenia onkologicznego. Mam patrzeć jak umiera i umilać jej ten czas. Leżałam w łóżku z depresją, nie włączałam światła, nie gotowałam. Mąż to robił. Ja leżałam i wyłam. W nocy zaczynałam nie płakać a wyć, badałam guza, czy się powiększa, czy rośnie, czy jest gorzej. Wylewałam żale na forum. Dostawałam świra. Kłociłam się z ludźmi. Zaklinałam rzeczywistość. zaczełam mysleć, że pozytywne myśli wszystko odmienią. Złapałam się ostatniej deski ratunku jaką była terapia witaminą b17. To dało nam trochę cudownego czasu. Ale to było życie na bombie. Rak nie dał za wygraną i przerzucił się na narządy wewnętrze. Oczywiście nie byłam w depresji non stop, a przynajmniej udawałam. Bo w pewnym momencie zrozumiałam, że co to za życie dla mojej Kitusi, która powoli umiera i patrzy jak ja leżę w łóżku i wyję. Pozbieralam się, żeby dać jej szczęśliwe ostatnie dni, udało się że 3 miesiące. Urządziłam szczęśliwy dom, tylko czasem w nocy traciłam panowanie i wyłam w poduszkę i na forum.
Maciuś nagle poczuł się żle, mimo że świętowaliśmy poprawę wyników badań - wróciły do normy. Nagle zaniemógł. Okazało się, że od środka jest zjedzony przez raka. Operacji nie przeżył. Wszystko trwało 3 dni.
Wolałam, żeby też Kitusia odeszła podczas operacji, a nie po ataku nowotworowym. Przeżyła po tym już tylko 4 dni, ale to były już maksymalne bóle - ona już nawet nie spała z bólu.
Przepraszam, nie chcę tutaj o sobie pisać.
Może w ten sposób chcę Ci powiedzieć, że wiem jaki to jest dla Ciebie ból i jakie myśli kotłują się w głowie. Jak się nie wierzy w to co się stało. Jak się analizuje minuta po minucie wszystko co się zrobiło. I że to jest wielki cios.
Pisz tutaj, wypłakuj się, wyżal, od tego jesteśmy i niemal każdy tutaj już to przeżył, ale nikt od tego nie ucieknie jak ma ukochanego kota.
Mam nadzieję, że w pewnym momencie zdecydujesz się na kolejne futerko, może dwa. Ja dzięki temu się nie załamałam po śmierci Kitusi bo nie mogłam, bo zostały mi jeszcze dwa kotki, którymi musiałam się zaopiekować, które nie rozumiały co się stało. Po śmierci Maciusia od razu prawie przygarnęłam Marysię, bo Kitusia bardzo cierpiała i chciałam jej myśli zająć nową koleżanką. Pomogło od razu a i mnie też to pomogło.
Rozpacz po śmierci kotka to cena za miłość... chyba tak to było