» Pt lip 28, 2017 21:54
Re: Bil się przedstawia i prosi o rady :)
Alija powiem ci uczciwie. A ja się przejmowałam tą kupką. Miałam wcześniej kundelka i owczarka niemieckiego. Oba robiły kupki normalne - nie twarde.
Musze to z siebie wydusić. Potępicie mnie. Pikuś mój psiak kundelek był ze "schroniska" w Iglach koło Chojnic. To było schronisko przy rakarni. Schronisko obraz nędzy i rozpaczy. Nie wiem, czy nadal istnieje. Były tam dwa wielkie jakby boksy pamiętam jak dzisiaj i w tych boksach - wybiegach były razem psy wielkie małe, wszystkie razem, większe chodziły po mniejszych. Nie mieli bud nawet dla psów. To było w 1999 roku. schronisko Igły koło Chojnic z rakarnią za rogiem. Jak brałam Pikusia nie miał książeczki zdrowia nie miał niczego, żadnych umów. Był tak zapchlony, że po pierwszej kąpieli u mnie w domu w wannie jak go odpchlałam to pchły skakały po całej łazience i serio nie przesadzam. Pikuś miał padaczkę. Leczony był Luminalem i miał się dobrze, kochany psiak. Zmarł w 2008 roku tylko i tylko z mojej winy. Wtedy jeszcze byłam mężatką mieliśmy dom z mężem. Zanim Pikuś zginął w 2008 roku to w 2001 roku kupiliśmy owczarka niemieckiego, miał na imię Fuks. Psiaki się pokochały - zawsze razem. Wydawało mi się, że dbam o nie, jeździliśmy do Bydgoszczy jak coś dolegało do zaufanego weterynarza (nie żyje ten weterynarz). 2008 rok pamiętam jak dziś. Mieliśmy ogród od ulicy i wysoki płot, ale niezabezpeczoną bramkę. Każdy mógł otworzyć. Pamiętam jak dziś wypuścilam dwa psy na ogród i słyszałam jakąś młodzież przechodzącą obok. Zaniepokoiłam się, ale nic nie zrobiłam. Po jakiś 15 minutach zaczęłam wołać psy do domu. Nie wracały. Zaczęłam szukać. Wyleciałam na ulicę i już z daleka widziałam, że Fuks owczarek biega na środku jezdni dookoła czegoś czego nie widziałam tylko cień - to była godzina 23.45. Ale już wiedziałam. Poleciałam, zabrałam Fuksa do domu, potem poleciałam po Pikusia. Został przejechany przez samochód. Nie mogłam go tam zostawić. Do końca życia nie zapomnę, jak na ręce brałam go z tej ulicy. Nie żył. To że Pikuś zginął to była tylko i tylko moja wina. Myślałam, ze dbam o niego tak bardzo a nie umiałam zabezpieczyć głupiej bramki a wystarczyło zamknąć na klucz. Fuks umarł w 2011 roku. Nic się nie działo, jednego dnia jak wróciłam z pracy nie podniósł się jak zawsze. Niebo i ziemię poruszyłam, zawiozłam go do weta, do dziś pamiętam jak sam wsiadał do samochodu. Wet zrobił USG i zdecydował aby przeprowadzić zabieg bo guzy. Dali mu uśpienie byłam przy nim. Bolało go strasznie. Potem była operacja czekałam 6 godzin. Potem wyszła pani i powiedziała, że na usg wyglądało, że to płyn ale że jak go otworzyli to krew. Powiedziała mi, że mogą go wybudzić, ale może pożyje miesiąc albo dwa, ale bardzo się będzie męczyć. Kazała mi podjąć decyzję. Powiedziałam, że jeśli ma cierpieć proszę go nie wybudzać. Przeżyłam to strasznie do dziś nie wiem, czy podjęłam dobrą decyzję, ale nie chciałam aby cierpiał tylko dlatego, że jak odejdzie to ja będę cierpieć, więc staram się z tą moją decyzją pogodzić. Z Pikusia śmiercią się nigdy nie pogodzę. To była tylko i tylko moja wina. Tak bardzo kochałam te psiaki. No i pisze to i ryczę, ale chciałam się wygadać. A zaczęło się to moje pisane od tematu innej kupki psa i kota.
Wiem jedno, jak tylko wzięłam kotka od Animalsów i jak powiedzieli mi, że siatka na balkon, że okna zabezpieczone - to był to dla mnie priorytet. Pikuś zginął nie dlatego, ze akurat chciał sobie pobiegać, nie dlatego, że ktoś bramkę otworzył, nie dlatego że samochód za szybko jechał. Pikuś zginął dlatego ze ja nie zabezpieczyłam bramki do wejścia na posesję, że nie zadbałam o to aby zamknąć ją na klucz. Wybiegł na ulicę. To była moja wina. Dlatego uważam, że ludzie adoptujący zwierzaki, tak jak ja Bila, nie mogą dyskutować z radami o zabezpieczeniach. Na własnej skórze przekonałam się, jakie to ważne.