Mam wielką zgryzotę
Wróciłam właśnie od "znajomej" dalszej sąsiadki. Kotka jej urodziła, któryś tam nasty raz, tyle że tym razem zniknęła. Od wczoraj rana nie pojawiła się, podobno nigdy nie odchodziła od młodych na dłużej niż godzinę...mniejsza z tym co, jak i dlaczego bo to niereformowalne towarzystwo.
Pojechali więc dzisiaj do weta żeby uśpił koty, ten odmówił, bo małe widzą już, urodziły się 01.10 czyli prawie dwutygodniowe. Wet dał im "kocie" mleko i kazał karmić, o masowaniu, odsikiwaniu itp tid nie wspomniał ani słowem, dał im badziewną butelkę z wielkim smokiem.... Nie radzą sobie, co wiecej nie mają ochoty sobie radzić, a jak już pokazałam, że trzeba masować żeby kupa była i siku, to widziałam po nich, że kompletnie odpuścili. Niby nic nie powiedzieli, ale nie musieli, jęki, stęki i te sprawy mówią za nich. Kocięta na 90% nie przeżyją
jeśli ta kotka natychmiast nie wróci.
Dylemat więc jest oczywisty...tylko, że my fizycznie nie damy już rady. Trzeci miot pod rząd jest ponad nasze możliwości, bo już doszliśmy do takiego stanu, że muszę liczyć czy aby styknie na rachunek, żarcie dla nas itd. Pięć razy muszę się zastanowić za nim coś do koszyka włożę...
Tyle, że nie wiem czy poradzę sobie z sumieniem, już mi żołądek ściska...boli wszystko, cała dusza.
Dlatego tak nieskromnie zapytam, czy jest ktoś, kto ma doświadczenie, czas i chęć odchować cztery gluty? Na jakąkolwiek pomoc ze strony tych ludzi, liczyć nie można. Od nas poza wsparciem duchowym i odrobinką grosika też, bo nie mamy już nawet złotówki oszczędności. Chyba, że wygram w totka (nie gram) to oddam całą wygraną... Ktoś chętny mniej lub bardziej? Bo mogę się ładnie przymilać
co by namówić, jak komu mało w życiu komplementów to mogę słodzić do wyrzygania.
Jeeesooo, nie wiem co mam zrobić, jakie to trudne.
Proszę niech mi ktoś pomoże- doradzi, pocieszy, bo chyba umrę
nie wiem, może wezmę tabletkę nasenną i rano coś wymyślę, na ten moment przeciążyłam zwoje i system mi się we łbie zawiesił, kompletnie żadnego pomysłu nie mam...