O wow, no to faktycznie jakaś plaga. A mnie wetka wczoraj "oskarżyła", że pewnie były przeciągi w domu. Nie mieszkam w kurniku, żeby mieć przeciągi
Ale fakt, że codziennie okno otwieram. Nawet jeżeli tylko troszkę to Tośka zaraz tam wkłada nos, wkłada oko i fruu, zimny wiatr w oko i pewnie dlatego tylko jedno oko się zajęło, bo jedno wsadziła
A na poważnie to Tosia ma harpensa. Ponoć do końca życia będzie cierpiała na zapalenie spojówek.
Marysia też nie jest zdrowa. Ma zadarte gardło od wydzierania się pod drzwiami. I też jest przeziębiona wycieczkami na korytarz.
Z Tosią u wetki nie byłam tylko zadzwonilam czy przyjść czy dokończyć te krople - powiedziała, żeby skończyć je, także pójdziemy na kontrolę dopiero lub jak kropli braknie. Z oczkiem nie jest idealnie, ale nie jest tak masakrycznie źle jak było w niedziele.
Ogólnie koty bardzo mi się rozdarły ostatnio - drze się Marysia, drze się Tosia. Nieszczęśliwe są, trzeba je oddać
Ostatnio śniło mi się, że w moim życiu wszystko się zawaliło. Mąż mnie zostawił i odszedł do innej. Ja nie miałam pracy. Gdzieś byłam na wyjeździe, żeby sobie wszystko poukładać. A koty zostawiłam u rodziny z gorącą prośbą opieki. Kiedy przyjechałam Marysi nie było, a Tosie oddali do jakby hoteliku dla kotów małych. Zaczęłam się wykłócać, drzeć, że jak mogli, a oni, że Tosia ma się bardzo dobrze, bo urosła i bawi się z innymi kotami. A na temat MArysi wszyscy milczeli. W śnie miałam takie nerwy, że wszystkich miałam ochotę pozabijać i czułam taką rozpacz i zawód, że beczałam przez pół nocy jak bóbr przez sen. W końcu kazałam się w tym śnie zaprowadzić do tego hoteliku. Pokazali mi 4 czarne koty, a Tosi nie było. Moja furia była bezgraniczna. Kazałam sprawdzić do kogo poszły poprzednie czarne koty - dostałam dwa adresy, pojechałam tam, i znowu ani jedna to nie była Tosia.
Tak becząc do rana w poduszkę w końcu postanowiłam się obudzić. A potem cały dzień mialam oczy jak gąbki. Kij z mężem, ale rozpacz za kotami była bezdenna.
Jak zrobić, żeby nic się nie śniło. Jestem już zmęczona tymi snami. Zamiast odpocząć i wyluzować to jeszcze i w śnie muszę się skupiać na czymś.
No a teraz całkiem poważnie. Pisałam już o zmianie, która urosła MArysi na boczku, na żebrach i jest spora i miękka i że może to tłuszczak kolejny - może, bo nikt nie dał mi pewności, a wręcz usłyszałam, że bez operacji to sobie możemy gdybać, bo takie same są wysoce złośliwe guzy jak i tłuszczaki.
Niestety upewniłam się, że po drugiej stronie znalazłam kolejną zmianę. Wcześniej nie byłam pewna czy to zmiana czy tłuszczyk, jak w przypadku pierwszej. Teraz już wiem, że mamy dwie ;(
Marysia leżała raz na boczku w niedzielę i ta duża zmiana była na wierzchu (poczułam pod ręką, nie że aż odstaje od ciałka) więc ją głasknęłam tak żeby zobaczyć ręką czy to się zmieniło - nie ścisnęłam tego a Marysia ze złością rzuciła się na mnie z sykiem i zębami. Za chwile chciałam ją pogłaskać po głowce i znowu się tak zachowała. A to do niej niepodobne.
Wetka mówiła, że albo to mamy zostawić albo operować. Jak operacja to ja jesieni i zimie.
I co ja mam robić??? Dać Marysię na operacje z dwóch stron??
Zaczynam mieć czarne myśli. Boję się, że to z miękkiego zacznie być twarde. Że to coś złego.
Oprócz tego Marysia ostatnio bardzo dużo się bawi z Tosią - ciągle uprawiają zapasy. Ale zaczynam się zastanawiać - to jeszcze zapasy czy już stres i wyładowywanie się na innych.
Kitusia tak miała jak była chora na kamień w pęcherzu. Biła MArysię. Choć Marysia i Tosia się nie biją tylko gonią i uprawiają zapasy, ale kilka razy na dzień. Coś często... A może to właśnie dobry humor?