Kocie pomyłki, Kot Karol-podróżnik i Pennywise w tle

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro mar 01, 2017 13:41 Kocie pomyłki, Kot Karol-podróżnik i Pennywise w tle

Zaczęło się od chęci. Zwykle zaczyna się od zwykłej chęci, a w tym przypadku chodziło o chęć przygarnięcia pod swój dach kota. Przyznam się szczerze - chyba prawie rok spędziłam na przeglądaniu ogłoszeń, zaczynając to robić jeszcze wtedy, gdy na kota nie mogłam sobie pozwolić. Bo wynajmowane mieszkanie to jednak kiepskie lokum dla kota. Kolejna rzecz, o której powinnam się szczerze przyznać - szukałam kota ładnego, ciekawego, interesującego. Oryginalnego. Marzeniem byłby kociak biały, może jakiś nietypowy. Ładny. Tak po prostu. Kilka takich nawet znalazłam. Z czego zwykle nawet nie dzwoniłam pod podane numery lub - gdy już dzwoniłam - oczywistym było, że po "ciekawego" kociaka zdążyło się już wcześniej zgłosić całe mnóstwo chętnych.
Któregoś razu znalazłam najzwyklejszego w świecie buraska. Pręgowany kociak, w zasadzie nie wyróżniający się absolutnie niczym, który mimo wszystko spośród swojego rodzeństwa urzekł mnie najbardziej. W tym czasie miałam już "zarezerwowanego" białego kociaka, ale przecież docelowo i tak planowałam przygarnąć dwa. A im szybciej oba by się poznały, tym lepiej.
Zadzwoniłam.
Porozmawiałam z miłą panią, wyjaśniłam, o którego kociaka mi chodzi i umówiłyśmy się na spotkanie. A kiedy już przyjechałam do pani, która koty chciała oddać, na miejscu został już tylko "mój" kociak, jego rodzeństwo zdążyło się już rozejść do nowych domów.
Chociaż... jak się okazało, kociak wcale nie był tym, który urzekł mnie na zdjęciach. Szczerze, to był dokładnie tym, którego przeglądając ogłoszenie uznałam za najmniej ciekawego, niezbyt ładnego...
Wzięłam go.
I przywiozłam do domu taką sześciotygodniową, stanowczo zbyt młodą kupkę nieszczęścia...

Obrazek

Kupka nieszczęścia miała problemy z oczami, jak na takiego malucha przystało była kompletnie nieporadna i - jak okazało się już po przyjeździe do domu - miała również niechcianych pasażerów w postaci pcheł. Dodatkowo jeszcze zanim przywiozłam tę kupkę nieszczęścia do domu, miała już ona swoje imię. Karol. Bo przecież od początku wiedziałam, że jeśli już kiedyś będę miała kota, to będzie on właśnie Karolem Kotem.
Nowy lokator z początku miał dostać kilka dni spokoju przed pierwszą wizytą u weterynarza. Żeby go niepotrzebnie nie stresować jeszcze bardziej, żeby dać mu czas na zaaklimatyzowanie się. Niestety, w związku z odkryciem pcheł w kociej sierści, do weterynarza wybraliśmy się już kolejnego dnia. Pcheł pozbyliśmy się stosunkowo szybko (bo te nie miały czasu, żeby zadomowić się w mieszkaniu), przy okazji kocia kupka nieszczęścia została odrobaczona (chyba, bo może jednak miało to miejsce przy którejś kolejnej wizycie) i zaczęliśmy mozolne leczenie zaropiałych oczek.

Obrazek

Prawdopodobnie nie byłoby przesadą stwierdzenie, że Karol był tak mały, że w początkowych dniach bałam się, że przypadkiem zrobię mu krzywdę, kiedy będzie spał ze mną. Poza tym jednak, że był maleńki, był wystarczająco sprytny, żeby wtulić się w człowieka na tyle umiejętnie, by nie dać sobie zrobić nic złego.
Dodatkowo, jak nietrudno zauważyć, nie był w żadnym stopniu "ciekawym" kotem. Nie z wyglądu. Zwykłe bialo-bure nieszczęście z czarnym nochalem (który z czasem zaczął stopniowo blaknąć). Taki mały wypłosz, jak określali go niektórzy. Jednocześnie najkochańszy kot na świecie, którego już pierwszego dnia nie zamieniłabym na żadnego innego. Cudowne stworzenie, które gdyby tylko mogło, towarzyszyłoby człowiekowi przez cały czas, asystując przy każdej czynności i nie odstępując ani nawet na krok. Mała kocia paskuda, którą mimo wszystko - mimo tak młodego wieku - udało się przyuczyć, by w zabawie z człowiekiem zrezygnować z drapania i gryzienia. Na tyle skutecznie, że aktualnie kocisko nie wykazuje ani grama agresji. Wręcz przeciwnie - na widok człowieka (jakiegokolwiek, kocha nawet tych, których widzi po raz pierwszy w życiu) wywala brzuszysko do głaskania (widocznie nikt mu nie powiedział, że koty tego nie lubią), odpala mruczenie i może tak leżeć godzinami. Byleby ktoś smyrał. Gości w drzwiach wita jako pierwszy, jako pierwszy domaga się uwagi - choć nie jakoś nachalnie. Tu się otrze o nogę, tu zamrałczy (bo zamiast klasycznego "miau" Karol stawia raczej na rozkoszne "mrrau"), byleby zaznaczyć swoją obecność.
Po odrobaczeniu bowiem, po serii szczepień, a w późniejszym czasie po kastracji, wyrósł ostatecznie na całkiem dorodne, urocze kocisko. Pod koniec marca skończy rok, w maju natomiast minie rok, gdy kocisko mieszka u mnie. I gdy uznane zostało za najcudowniejsze kocisko, jakie kiedykolwiek było mi dane poznać.
Mimo, że na pierwszy rzut oka nie ma w nim kompletnie nic wyjątkowego.

Obrazek

Gdzieś wyżej wspominałam natomiast, że od początku "chodziło za mną", by przygarnąć dwa koty. Bo jednak pracuję dość dużo, często nie ma mnie w domu, a masa zabawek i morze miłości po powrocie z pracy to jednak za mało, żeby samotny kot czuł się w pełni szczęśliwy. Tak sądziłam w tedy i w zasadzie sądzę tak nadal, patrząc na oba koty.
Ogłoszenie, które mnie zainteresowało, wypatrzyłam jeszcze we wrześniu. Dzień po tym, jak kociaki, z których jednego zapragnęłam przygarnąć pojawiły się na świecie. Od września cierpliwie więc czekałam, na bieżąco dostając zdjęcia dorastających kociąt, by wreszcie pod koniec listopada trafiła do mnie "siostra" Karola. Choć myślę, że jej historia może zasługiwać na to, by opowiedzieć ją zupełnie osobno, kiedy indziej...

Obrazek

Mała kremowa poczwarka, co do której imienia nie miałam już tak stuprocentowej pewności, jak to było w przypadku Karola. Wahałam się między kilkoma, ostatecznie stawiając na Pennywise (Pennywise The Dancing Clown), ignorując przy tym fakt, że tak w zasadzie, to imię męskiego bohatera...
Oba koty... w zasadzie polubiły się od razu. Tak, od razu. Bo tak, zignorowałam (z premedytacją) zasadę traktującą o tym, by nowego kota izolować przez jakiś czas, kiedy przyniesie się go do domu. Miałam ku temu kilka powodów i... nie żałuję. Możliwe, że mieliśmy po prostu szczęście, możliwe, że pomocny okazał się tutaj prospołeczny charakter Karola... Cokolwiek. W każdym razie bez przesady można powiedzieć, że koty polubiły się i zaakceptowały od pierwszych dni. Drugiego zresztą już spały wtulone w siebie, a mała Pennywise przez dłuższy czas zdawała się woleć towarzystwo Karola niż ludzkie. Karol z kolei postanowił dbać o siostrę najlepiej jak tylko się da, pozwalając jej wtulać się w siebie, wylizując jej uszy i futerko milion razy dziennie i nie odstępując jej niemal na krok.

Obrazek

Oba koty zdążyły już nieco (nieco bardzo) podrosnąć, oba - jak się okazało - nie mają absolutnie nic przeciwko kilkugodzinnym podróżom pociągiem, w które muszę je czasami zabierać. Oba wprawdzie różnią się od siebie bardzo nie tylko pod względem wyglądu, ale również charakterów. Choć z biegiem czasu również Pennywise staje się coraz bardziej otwarta na świat. Oba kocham równie mocno, uważając je za najcudowniejsze stworzenia na świecie i żadnego z nich nie zamieniłabym na żadnego innego.

Nie jestem idealną właścicielką kotów, wiem. A przynajmniej nie jestem nią najpewniej w oczach wielu osób przesiadujących na tym forum, co zdążyłam wywnioskować, przeglądając je do tej pory przez udzielania się na nim. Popełniam masę błędów, wiele z nich popełniam absolutnie świadomie i celowo. Doskonale wiem jednak, że nie robię zupełnie nic, co mogłoby moim kotom zaszkodzić.
I... po co właściwie ten post? Po to prawdopodobnie, że chyba wreszcie uznałam, że może wystarczy już zwykłego przeglądania forum, może chciałabym spróbować się nieco poudzielać. A to udzielanie się chciałam zacząć od krótkiego przedstawienia siebie (czy też bardziej kotów). Ot tak, żeby było trochę uprzejmiej.

Oficjalnie więc (choć na sam koniec) - dzień dobry!

Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Wto kwi 03, 2018 19:43 przez kotkarola, łącznie edytowano 3 razy

kotkarola

Avatar użytkownika
 
Posty: 21
Od: Nie lis 13, 2016 20:04

Post » Śro mar 01, 2017 20:52 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Bardzo urodziwe futrzaki :D
I ciekawie opowiedziana historia.
Witaj wśród kociolubnych :)

Olat

Avatar użytkownika
 
Posty: 39232
Od: Sob mar 30, 2002 21:41
Lokalizacja: Myslowice

Post » Śro mar 01, 2017 23:19 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Dobrze, że zdecydowałaś się na własny wątek :ok:
Historia Karolka ciekawa, a historię Pennywise będę wyczekiwał :mrgreen:
Koty śliczne, a szczególnie Penny :1luvu: Ale Karolek też ma swój urok :201461
Jak dla mnie wcale źle nie postąpiłaś nie oddzielając od siebie kotów w pierwszych dniach. To były jeszcze maluchy, a takie szybko się dogadują. Wiadomo, ryzyko było że się nie dogadają, ale na pewno mniejsze niż w przypadku dorosłych kotów. Twoje jak widać pokochały się od pierwszych dni <3
ObrazekObrazek
Pozdrawiam i zapraszam do naszego wątku: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=46 ... #p11640562 :201461

Zefir

Avatar użytkownika
 
Posty: 910
Od: Nie paź 30, 2016 22:17
Lokalizacja: Jawor

Post » Czw mar 02, 2017 9:24 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Witaj na forum.. :)
Fajnie się czyta Twoje kocie historie.. :1luvu:

Pisz duuuużo i często.. będę czytać.. :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28885
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Czw mar 02, 2017 9:28 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Śliczne masz koty i ciekawie o nich piszesz :)
Fundacja Pomocy Zwierzętom Kłębek KRS: 0000449181

Jarka

Avatar użytkownika
 
Posty: 10890
Od: Czw kwi 10, 2008 16:43
Lokalizacja: Poznań

Post » Czw mar 02, 2017 9:51 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Witaj, świetnie piszesz!
A Pennywise widzę lubi takiego samego szczurka, jak moja Frajda. No, inaczej umaszczonego.
Zazdroszczę Ci takiej kociej miłości. U mnie jest co najwyżej obojętna akceptacja.

megan72

 
Posty: 3473
Od: Śro kwi 18, 2007 12:41
Lokalizacja: Cymru

Post » Czw mar 02, 2017 10:04 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Dziękuję za odzew w moim wątku, futra z kolei dziękują za miłe słowa kierowane do nich (chociaż trudno określić, czy wylegując się właśnie w łazienkowej umywalce, cokolwiek sobie z tego zrobiły...) :)

Obrazek

Pennywise jest kotopsem. I tego będę się uparcie trzymać.
W dodatku jest również poczwarą, zarazą, paskudą i wredną małą jędzą. Generalnie imię ma bardzo adekwatne, bo pod tym jednym "Pennywise" kryje się dokładnie to wszystko. W dodatku wykazuje zamiłowanie twórczością Kinga, choćby starając się odgrywać kultową scenę znaną ze Lśnienia, kiedy to z szalonym błyskiem w oku zerka zza drzwi.
Co więcej - Pennywise, podobnie jak i Karol, nie jest kotem, który w pierwotnym założeniu miał trafić pod mój dach.

Obrazek

Pierwsza wersja zakładała, że zamieszka ze mną siostra kremowej poczwary, bura koteczka. W zasadzie w miocie były praktycznie same bure i srebrzyste kocięta, z wyjątkiem tej jednej kremowej zarazy, która z początku podobno miała być kocurkiem i w związku z tym miała trafić do innego domu. Kociaki są w połowie maine coonami, co w pierwszej kolejności sprawiło, że zwróciłam uwagę na to konkretne ogłoszenie - w tej rasie jestem bowiem beznadziejnie zakochana od dłuższego czasu, w planach miałam nawet przygarnięcie kociaka z hodowli, który z pewnych względów przeznaczony był do adopcji po pokryciu kosztów związanych z kastracją i szczepieniami. Ten plan ostatecznie wziął jednak w łeb, a ja z czystej ciekawości skontaktowałam się z osobą, która wystawiła ogłoszenie dotyczące nierasowych kociąt. Nauczona doświadczeniem zdobytym podczas wcześniejszego szukania dla siebie kota, spodziewałam się, że w odpowiedzi usłyszę jakąś szaloną kwotę, którą należałoby zapłacić za kota, który ma szansę w przyszłości wyglądać na rasowego. Przypuszczałam więc, że na tym zakończy się mój jakikolwiek kontakt z ogłoszeniodawcą i nawet nie nastawiałam się aż tak bardzo na to, że któryś z kociaków zamieszka ze mną.
I tu przyszło pierwsze zaskoczenie - pani nie chciała za koty ani grosza.
Co więcej kocięta do nowych domów miały trafić już po szczepieniach oraz z gwarancją tego, że w przyszłości zostaną wykastrowane.

Obrazek

Nie zastanawiałam się długo, zadeklarowałam chęć przygarnięcia jednego z nich. A raczej jednej, bo od początku myślałam właśnie o siostrze dla Karola. I tutaj jednak nie nastawiałam się za bardzo, pamiętając doskonale o tym, że już kiedyś zdarzyło mi się "zarezerwować" rzekomo rasowego kotka. Tyle, że gdy już prawie nadszedł czas odbioru, jego właścicielka uznała, że jednak jest to już nieaktualne. W tym przypadku nie wychodziłam ze zdumienia i dziwiłam się za każdym razem, gdy dostawałam regularnie zdjęcia kociaków i informacje o tym, jak się rozwijają. Powoli zaczynałam więc rzeczywiście wierzyć w to, że bura, maincoonopodobna koteczka wkrótce zamieszka razem ze mną i moim kociskiem, które tak wymownie patrzyło się na mnie za każdym razem, gdy wychodziłam do pracy.

Obrazek

Aż w końcu któregoś dnia, krótko przed spodziewanym odbiorem kotki, dostałam od pani zdjęcie tej mojej (jeszcze wtedy nie mojej) kremowej zarazy z informacją, że kocurek okazał się być jednak kotką i czy w związku z tym nie chciałabym "zamienić" buraski właśnie na nią (lub przygarnąć obu). Nie powiem, gdybym tylko była w stanie, najchętniej pewnie wzięłabym wszystkie kociaki, ale... rozsądek jasno i stanowczo podpowiedział, że trzy koty w mieszkaniu to już stanowcza przesada. Za to po krótkim wahaniu rzeczywiście zdecydowałam się, żeby zamiast burej kotki, wziąć do siebie tę kremową.

To, o czym nie wspomniałam wcześniej to fakt, że właścicielka kociej mamy nie mieszka w moim mieście. Kociaki znajdowały się więc ładnych kilkaset kilometrów ode mnie, ale wedle zapewnień w odpowiednim czasie kotka miała do mnie wraz z panią dojechać. I, oczywiście, było to kolejne zapewnienie, które zostało spełnione :) Choć oczywiście nie mogłoby obejść się bez pewnych komplikacji związanych już z samym odbiorem... Mianowicie chodziło o termin - dzień i godzinę, które nijak nie chciały nam się zgrać. Ostatecznie moja kremowa zaraza trafiła do mnie za pomocą pośrednika, po męczącej podróży dostając wreszcie kolejną porcję stresów związanych z nowym mieszkaniem i nowym kocim towarzystwem. Strasznie upierdliwym kocim towarzystwem, bo od pierwszych minut Karol postanowił stanowczo, że nie odstąpi poczwary ani nawet na krok i że będzie za nią chodził absolutnie wszędzie.

Obrazek

I tak poczwara zamieszkała z nami, okazując się wybitnie ciepłolubnym stworzeniem - pierwszym miejscem, które pokochała bezgranicznie okazał się być odkręcony kaloryfer. Drugim - fragment podłogi pomiędzy łazienką i przedpokojem, gdzie pod spodem przebiegają ciepłe rury. W dodatku mała zaraza uwielbia wodę (jak na kotopsa przystało), uparcie usiłując brać ze mną prysznice i kąpiele i absolutnie nic nie robiąc sobie ze zmoczonego futerka. Na koniec zaś - potrafi i uwielbia aportować. Nauczyła się tego nie wiadomo jak i skąd, ale któregoś razu po prostu zaczęła przynosić mi myszkę i domagać się rzucania jej. Kotopies, jak nic.
Potrafi też pogonić Karola, gdy trzeba (mimo że wciąż jest od niego niemal o połowę mniejsza). Żre kable jak szalona (ma już na koncie dwie pary słuchawek, cztery ładowarki usb, kabel od myszki komputerowej i jeden zasilacz od laptopa) i uważa, że na jedzenie należy polować. Dlatego suchych chrupek nie je bezpośrednio z miski, a wywala je z niej pojedynczo, urządza szalone gonitwy za jednym chrupkiem i dopiero go zjada.

Obrazek

A mi niedługo będzie dane po raz pierwszy osobiście poznać panią, od której poczwara do mnie trafiła. Przy okazji zbliżającej się sterylki.

Obrazek

PS. Megan, szczurek odziedziczony został po Karolu, który w momencie, gdy zamieszkała z nami Pennywise, stał się poważnym i dorosłym kotem, który gardzi zabawkami. Zachował sobie jedynie swoją ukochaną pluszową orkę, od której małą poczwarę uparcie odpędza :)

kotkarola

Avatar użytkownika
 
Posty: 21
Od: Nie lis 13, 2016 20:04

Post » Wto mar 07, 2017 13:17 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

bardzo fajnie się czyta :)

przysiądę na kaloryferku więc i podczytywać będę :)

ja jeszcze nie piszę o 'nas', może tak jak ty kiedyś dojrzeję ;)

gizmo22

 
Posty: 171
Od: Wto lis 29, 2016 8:39

Post » Śro mar 08, 2017 11:21 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Też sobie zaznaczymy,fajnie się czyta :ok:
Koteczki piękne :201461
Tu jesteśmy http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=152188
Człowiek szczęśliwy to nie ten, który wszystko ma, ale ten, który cieszy się wszystkim, co ma.
Gabi 14.07.2016 (*), Duffy 06.04.2009 - 02.11.2020 (*)

bozena640

 
Posty: 28669
Od: Nie sty 11, 2009 17:23

Post » Śro mar 08, 2017 13:47 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Przycupniemy w kąteczku, jeśli pozwolisz
ObrazekObrazek

isiaja

 
Posty: 1215
Od: Śro gru 28, 2011 13:36
Lokalizacja: wieś centralnie położona

Post » Pt mar 10, 2017 12:20 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Będę śledzić wątek bo widzę, że mamy dużo wspólnego :) No i koteły fajowe.

a.m

Avatar użytkownika
 
Posty: 547
Od: Czw lis 03, 2016 11:20

Post » Sob mar 11, 2017 13:43 Re: Moje kocie błędy i pomyłki - o moich kotach, bo czemu ni

Ponieważ od wczoraj nie rozmawiam z Karolem Kotem, dziś będzie właśnie o nim.
A on niech sobie siedzi na tej swojej torbie, gapi się wielkimi oczyskami i tkwi w niepewności, sądząc, że nadal jestem na niego zła.

Obrazek

Taki był kiedyś mały i rozkoszny, ale to już wiadomo z postów powyżej. Wtedy też nie był jeszcze parszywą i złośliwą mendą, która zżera absolutnie wszystko i której nawet na pięć minut nie można zostawić samej w pobliżu jedzenia. Skąd mu się to wzięło? Nie mam pojęcia. Nigdy nie był dokarmiany niczym, co nie byłoby przeznaczone dla kotów. To znaczy... nigdy nie był niczym takim dokarmiany u mnie. A przypominam, że trafił do mnie mając ledwie sześć tygodni, więc nie sądzę, żeby czegokolwiek podobnego mógł nauczyć się wcześniej.
Zwłaszcza, że wtedy żarł jakiegoś Whiskasa, którego w sumie i tak średnio ogarniał.

Obrazek

W każdym razie... dlaczego z tą podłą mendą nie rozmawiam?
Bo jest podłą mendą, logiczne. :)
Oczywiście poszło o jego tendencję do zżerania wszystkiego. W zasadzie zaczynam podejrzewać, że to paskudne kocisko jest skrzyżowane z kozą - to by tłumaczyło, dlaczego próbuje żreć nawet gąbki do mycia naczyń...
Ale wczoraj nie o gąbkę poszło. Poszło o czekoladę. Czekoladę, którą "ukryłam" przed nim na komodzie, którą kocisko ma od dawien dawna otagowaną jako "nie" (a jak coś jest otagowane jako "nie", to oczywiście tego nie ruszamy, nie włazimy na to i generalnie się tym nie interesujemy; do tej pory tag działał). Zostawiłam go przy tym dosłownie na chwilę, wychodząc tylko do łazienki, żeby się przebrać. Po powrocie zastałam Karola, pospiesznie zwiewającego z komody. I czekoladę z wylizanym kraterem na środku.
Od wczoraj więc ja z nim nie rozmawiam, on z kolei wykorzystuje każdą możliwą chwilę, żeby pogapić się na mnie z poczuciem winy w oczach.

Obrazek

Generalnie czasami mam wrażenie, że Karol ma coś nie tylko z kozy. Jest też trochę kangurem (bo skakanie to najfajniejsza zabawa na świecie... zwłaszcza, że skakać potrafi na naprawdę imponującą wysokość), trochę lemurem (przez ogon) i trochę kilkoma innymi zwierzętami. Najmniej chyba nadal ma z kota. Bo trudno czasami nie oprzeć się wrażeniu, że do niedawna kocisko nawet nie zdawało sobie za bardzo sprawy z tego, że jest kotem. Tego zaczęło się chyba uczyć dopiero w momencie, gdy w domu pojawiła się Pennywise - i nauczyła go miauczeć, bo wcześniej nawet tego nie potrafił. Serio.
Nigdy też nie nauczył się korzystać z pazurów. Miał je przycięte właściwie już pierwszego dnia, gdy do mnie trafił, więc od początku musiał się nauczyć, że jeśli chce gdzieś wleźć, to musi tam wskoczyć zamiast się wspinać. Efektem ubocznym tego, że kot jest kotem niewspinającym się, okazało się być to, że drapak okazał się być praktycznie zbędny w jego przypadku. Zaczęła z niego korzystać dopiero Pennywise. Z kolei Karola nigdy nie ciągnęło ani do drapaka, ani do niszczenia mebli. Kot bezproblemowy.
Skutecznie też zaprzecza wszystkiemu, czego kiedykolwiek dowiedziałam się o kotach, zanim z jakimkolwiek zamieszkałam.
Koty nie lubią podróży? Nie Karol. Karol kocha swój transporter, bywa zazdrosny, kiedy z domu wynoszę tylko Pennywise (bo nie uśmiecha mi się targać do weterynarza obu, gdy nie ma takiej potrzeby), a osiem godzin jazdy pociągiem to dla niego nic takiego.
Niepewnie czują się w nowych miejscach? Dobre sobie. Po tych ośmiu godzinach podróży, odwiedzając po raz pierwszy mieszkanie moich rodziców, Karol od razu był u siebie. I niechby tylko ktoś spróbował mu powiedzieć, że nie.
Nie przepadają za obcymi? Przyznam szczerze - bałam się o socjalizację Karola. Bałam się, że wyrośnie mi mały dzikus, który obcego oprycha, ofuka i zwieje w kąt. Głównie przez to, że przegapiłam podręcznikowy czas na socjalizowanie kociska. Jakoś tak wyszło, że w tamtym momencie słabo było z jego odpornością, walczyliśmy z katarem i zupełnym przypadkiem zbiegło się to również z momentem, kiedy nie za bardzo miałam czas na gości. Pierwszymi obcymi ludźmi jakich poznał, byli więc moi rodzice, do których pojechaliśmy z wizytą. Tak, te wcześniej wspomniane osiem godzin w pociągu.
Pokochał ich od razu.
I ciągle kocha każdego, kogo tylko zobaczy. Każdą osobę musi powitać w drzwiach jako pierwszy, nie ma w nim ani odrobiny nieśmiałości. Brak sympatii okazuje tylko kurierowi, na którego czasem zdarzy mu się nawarczeć. Chociaż logika nakazywałaby sądzić, że skoro kurier przynosi mu jedzenie, to powinien być w karolowych oczach najcudowniejszą osobą na świecie. Ale nie. Karol ma własną logikę i nią najwyraźniej się kieruje.

Nie ma też absolutnie żadnego problemu z hałasami, czy innymi rzeczami, które powinny kota stresować. Jeśli coś spadnie i huknie, to znaczy, że trzeba szybko przybiegnąć i zobaczyć co to. Taki trochę brak instynktu samozachowawczego. Suszarkę do włosów uwielbia. Uwielbiał również odkurzacz, przed którym w ostatnim czasie jednak zaczął się chować - bo chowa się Pennywise, więc Karol jako przykładny starszy brat solidaryzuje się z nią.

A kolejnym - póki co ostatnim - potwierdzeniem tego, że Karol to kot absolutnie bezproblemowy (jeśli pominąć jego zamiłowanie do bycia kozą) może być fakt, że ostatnio kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć znajomej, gdy zapytała mnie, w jaki sposób uczy się kota korzystania z kuwety. Bo... nie wiem. Serio. Pani, od której Karola dostałam uprzedzała mnie, że może być problem z jego kuwetowaniem, bo kiepsko to ogarnia (a czego oczekiwać od sześciotygodniowego kociaka...?). Więc się na to przygotowałam. Zakładałam, że trochę czasu minie, trochę sprzątania mnie czeka i uzbroiłam się w cierpliwość. Tak na wszelki wypadek. Po przyniesieniu kota do domu pokazałam mu jednak kuwetę ("Spójrz, Karolu. Tu żwirek, tu kopiemy, patrz jak fajnie..."), którą nawet się zainteresował - zaczął żreć żwirek. Po tym więc tym bardziej nie spodziewałam się, że ogarnie sprawę załatwiania się szczególnie szybko.
A tymczasem moje nieogarniające kuwety kocisko (ledwie ogarniające działanie własnych łapek...) postanowiło mnie absolutnie zaskoczyć i już pierwszego dnia, kiedy w czasie zabawy musiało odwiedzić łazienkę... po prostu to zrobiło. Poszedł do kuwety, zrobił co trzeba, dokładnie zakopał i wrócił do zabawy. I nigdy nie zdarzyło mu się zrobić nic poza nią...

kotkarola

Avatar użytkownika
 
Posty: 21
Od: Nie lis 13, 2016 20:04

Post » Pon sty 15, 2018 18:59 Re: Kocie pomyłki, Kot Karol śpiewający do orki i inne dziwy

Minęło tyle czasu od ostatniego posta, że Kot Karol zdążył skończyć rok (pod koniec marca stuknie mu kolejny...), a nawet Pennywise we wrześniu obchodziła swoje pierwsze urodziny. W międzyczasie przeszła sterylizację, mieliśmy okazję powalczyć z jej okiem, które na jakiś czas postanowiło sobie spuchnąć i się zaczerwienić... Przy okazji Pennywise - zwana również Małpą - zdążyła pożreć kilka(dziesiąt) kabli. W tym trochę tych szczególnie ważnych, w najmniej odpowiednich momentach. Zdążyła też przerosnąć Karola Kota. Możliwe, że rzeczywiście uwidaczniają się u niej geny mainecoona, choć dla mnie wciąż pozostaje mainecoonem krótkowłosym miniaturowym. Takim moim oryginalnym, niepowtarzalnym.
Tyle, że z okazji jej masy nasze podróże pociągami stały się odrobinę trudniejsze. Nie obejdzie się już bez taksówek w drodze na dworzec, bo nawet mimo posiadania transportera na kółkach, dźwiganie ok. dwunastu kilo kota (łącznie, sama Pennywise to ledwie ponad sześć) trochę mnie przerasta.

Innymi słowy - wszystko w normie, cisza i spokój.
W zasadzie wcale nie miałabym powodów, by pisać tutaj cokolwiek ciekawego, gdyby nie Karol Kot. I jego orka.
Taka pluszowa, nieduża orka. Upatrzył ją sobie w pierwszych dniach mieszkania u mnie i od tego czasu kocha orkę miłością niepodważalną, wielką i nieskończoną. Inne zabawki też są jego zdaniem w porządku, ale nic nie może równać się z orką. Orka jeździ z nami, kiedy wyjeżdżamy, orki nie wolno ruszać Pennywise. I Pennywise doskonale o tym wie, więc orką się nie interesuje. Najśmieszniejsze jest to, że sam Karol Kot również nie bawi się orką w klasycznym tego słowa znaczeniu. Ot, czasami przeniesie ją w inną część mieszkania, na noc zaniesie do sypialni, żeby mogła się wyspać... Czasami schowa gdzieś w kącie, innym razem zostawi na środku łazienki.
I śpiewa.
Śpiewa do orki. Zdarza mu się przynieść ją w środku nocy do łóżka, rzucić na kołdrę i, ugniatając przy okazji łapkami, wyśpiewuje wysokim głosem serenady. Niestety, jego talent wokalny nie jest przeze mnie doceniany. Orka zwykle ląduje na ziemi, niepocieszony Karol Kot kładzie się i zasypia... I na tym kończy się jego nocne śpiewanie. Czasami pośpiewa dłużej w ciągu dnia - kiedy akurat nosi orkę po mieszkaniu i śpiewa sobie pod nosem.

I tak właśnie... zaczęłam się ostatnio zastanawiać nad przyczyną tych jego śpiewów. Nic sensownego nie przychodzi mi na myśl, więc może - jeśli ktoś jeszcze tu zagląda... - będzie w stanie coś podpowiedzieć? Zwłaszcza, że ogólnie Karol nie jest rozgadanym kotem. Odzywa się rzadko, a i to dopiero od momentu, kiedy pojawiła się Pennywise. Czasami sądzę, że dopiero ta Małpa nauczyła go w ogóle miauczeć...
A może po prostu powinnam zgłosić go do jakiegoś kociego konkursu wokalnego?

kotkarola

Avatar użytkownika
 
Posty: 21
Od: Nie lis 13, 2016 20:04

Post » Wto sty 16, 2018 7:55 Re: Kocie pomyłki, Kot Karol śpiewający do orki i inne dziwy

Kocha orkę, to i jej śpiewa.. :D
Nagraj filmik z dźwiękiem oczywiście i pokaż nam jak Karol śpiewa.. :1luvu:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28885
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto sty 16, 2018 9:58 Re: Kocie pomyłki, Kot Karol śpiewający do orki i inne dziwy

Fajnie piszesz. Karola i orkę koniecznie nagraj i wrzuć filmik :)

Azazella

 
Posty: 74
Od: Śro cze 05, 2013 11:15
Lokalizacja: Poznań

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: jolabuk5 i 90 gości