» Wto mar 27, 2018 15:52
Re: KREWETA czyli nasza przygoda z adopcją pierwszego koteła
dawno to było, jeszcze w ubiegłym wieku. Moja ciotka, klasyczna stara panna, miała kota (ode mnie ofc, z wykarmionego na butelce miotu).. Żyli sobie w dwójkę....ciotka doznała udaru, Ciciul wlaściwie ją uratował, bo tak darł mordę, że sąsiadki się zorientowały, że coś jest nie tak, wezwały policję i pogotowie. Ciotkę uratowano (leżała ponad 24 godz sparaliżowana, na podłodze), ale w szpitalu spędziła kilka tygodni. Do kota jeździliśmy na zmiany -moja córka, syn, synowa, ja...Kot bywał niewidoczny, ale jadł, pił,kuwetował. Tyle, że nas nie zaszczycał. Ale przyszedł dzień, w którym ciotka miała wrócić...dzień wcześniej wybrałyśmy się z dziewczynami, żeby zrobić ostateczne porządki. Kot przywitał nas w progu i nie ruszył się nawet na milimetr od drzwi - do umycia podłogi w całym korytarzu trzeba było wziąć go na ręce.
Ja tego nie widziałam - ciotkę ze szpitala odbierał mój syn. Podobno to była sekunda - otwarte drzwi i szary pocisk (ciężki),lądujący na głowie ciotki, rozorane czoło, czubek głowy...Ciciul nie był kotem gadającym, ale podobno wtedy gadał, plakał, zawodził, skarżył...i nie dał się od ciotki ruszyć, warczał na każdego jak rasowy pitbull. Płakali wszyscy, włącznie z moim synem, facetem w końcu...a mnie też na to wspomnienie się łezka zakręciła. .
Ciciul miał wtedy ok 10 lat, odszedł kilka lat później, potem stan zdrowia ciotki pogorszył się na tyle, że musiałam z nią zamieszkać, zostałam jej prawnym opiekunem. Wprowadzilam się ze swoim ówczesnym kotem, Kocurem{*], bardzo podobnym do Cicia - ciotka często ich myliła....
Ciotka nie żyje już prawie 12 lat, odeszła, gdy wreszcie udało mi się załatwić dom opieki, Kocur odszedł dokładnie 9 lat temu na nowotwór a miał tylko 6 lat. A ja na te wspomnienia bardzo się wzruszyłam...