Amor i Orion witają
Nasza historia zaczyna się tak... że nic nie wskazywało na to, że po naszym domu będą hasać dwa kociaki
Mieszkamy razem z narzeczonym od 3 lat, i o ile ja od zawsze chciałam mieć kota, to narzeczony uważał, że:
"Po co nam kot, toż to śpi cały dzień i nic nie robi"
"Nie będziemy mieć kota, nie lubię kotów"
"Koty są głupie"
"Jak przyjdziesz mi do domu z kotem, to się wyprowadzam"
Itp, itd... Oczywiście wiedziałam że może sobie gadać i gadać, a i tak kiedyś przyniosę kota i nie będzie miał nic do gadania
Tak czy inaczej, ja za kotami sobie wzdychałam, ale zawsze były jakieś wymówki: a to zbieramy pieniądze na coś innego, a to zaraz jedziemy na urlop, a to nie wiadomo czy właścicielka mieszkania się zgodzi, a to tamto, a to siamto... Narzeczonemu w zasadzie moje wymówki sprzyjały
Więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy pewnego dnia dostałam wiadomość od mojego mężczyzny, że... jest kot do wzięcia i on go chce przygarnąć
Wróciłam do domu, i okazało się, że taki oto gagatek potrzebuje pomocy
Z pierwszych informacji jakie dostaliśmy, okazało się, że kotek został "przygarnięty" przez koleżankę narzeczonego, bo błąkał się po jej podwórku. Niestety, koleżanka nie ma warunków do trzymania kota - ma psa, agresywnie reagującego na koty, więc nie było szans na pokojową współpracę. Kociak przenocował na korytarzu pod mieszkaniem koleżanki, zrobiła mu tam prowizoryczne legowisko. W tym samym czasie pilnie szukała domu dla buraska. Jak później opowiadał mi narzeczony, jak zobaczył go na tym zdjęciu... Nie wie czemu, jak, ale zakochał się od pierwszego wejrzenia
Nawet mi się niedawno przyznał, że gdybym nie zgodziła się od razy na wzięcie malucha, planował zrobić mi potężną awanturę i i tak pojechać po kociaka
Ale że się zgodziłam... Była szybka akcja - ja czekałam na przyjazd kotka, narzeczony poleciał kupić wyprawkę. Kiedy przyjechał... Okazało się że to maleństwo mieści mi się w jednej ręce. Poznaliśmy też bardziej szczegółowo jego losy - kotka najprawdopodobniej ktoś wyrzucił z domu - był chudy, ale nie wychudzony, bez pcheł, pasożytów, generalnie w miarę zadbany, nie bał się ludzi... Dodatkowo nikt go nie szukał, znikąd się nagle znalazł pod mieszkaniem koleżanki. Wyglądało to tak, jakby komuś okociła się kotka - nie był zaniedbany, raczej po prostu nikt się nim bardziej nie interesował, a w końcu stwierdził że pozbędzie się problemu
Okazało się też, że zdecydowaliśmy się na niego w bardzo dobrym momencie - kiedy spędził wspomnianą noc na korytarzu, jak to mały kociak musiał trochę miauczeć. Niestety, w okolicy koleżanki mieszka patologiczna rodzina. Kiedy koleżanka wyszła sprawdzić co się dzieje u kotełka, wyszła jej sąsiadka... I zamachnęła się ścierą na maleństwo, ze słowami że najlepiej byłoby go zabić
Nie wiadomo co by się stało gdyby musiał zostać tam dłużej... Na szczęście przybył do nas, i wyrósł na majestatycznego, wspaniałego, miziastego i baaaardzo wdzięcznego Oriona
Co do Amora - kiedy przygarnęliśmy jego starszego kolegę, szybko stwierdziliśmy, że o drugim kocie nie ma mowy - za duże wydatki, zdemolowane mieszkanie, itp...
I oczywiście, jak to bywa w takich sytuacjach... Mamy drugiego kota
Jego losy nie są tak dramatyczne na szczęście - przebywał w domu tymczasowym, też potrzebował w miarę szybko znaleźć dom, ale nie było takiej presji jak u Oriona
W genach ma mieszankę z persem, i jest identyczny z charakteru jak Orion - odważny, zaczepny, towarzyski, ale jednocześnie kochany, miziasty, i cudowny
Chłopaki są na razie na etapie prawie ciągłego lania się, ale nie ma wątpliwości, że się polubili już, co widać na zdjęciu z wczoraj:
Jeśli będziecie chcieli, poopowiadam wam więcej o naszych podopiecznych (albo może narzeczony doda coś ze swojej perspektywy
), np o drugiej twarzy Oriona - kocie podróżniku