Pożegnanie z kotem

Witam,
jestem tutaj nową użytkowniczką forum - do niedawna planowałam dodać post proszący o pomoc - nie radziłam sobie ze śmiercią mojej kotki. Teraz chciałabym podzielić się z Wami historią mojej Dafne oraz pomóc innym właścicielom, którzy są lub byli w podobnej sytuacji paroma słowami wsparcia i radami, na których ja opierałam swoją drogę do "ogarnięcia się".
Moja koteczka żyła ze mną 15 lat (rasa : Brytyjski krótkowłosy). Długo prawda? No właśnie...mam 21 lat więc i ja i koteczka dorastałyśmy razem. Była zdrowym, silnym kotem, nigdy nie chorowała a jej najgorszą dolegliwością były 'kłaczkowe' niestrawności. Bardzo dzielnie znosiła podróże na wczasy, szybko się aklimatyzowała.
Jej choroba trwała zaledwie 3 dni. W środku tygodnia, w środę, zabraliśmy ją jak co roku na wczasy. Wcześniej z dwa dni słabo jadła i tym samym słabo się wypróżniała, ale było bardzo gorąco i piła wodę, a że dość często jej się to zdarzało przy upałach to była po prostu obserwowana. Po przyjeździe było normalnie, chętnie podjęła jedzenie ale nie wypróżniła się. Następnego dnia w ogóle nie podeszła do misek, cały czas leżała, ciężej oddychała i zauważyłyśmy,że wychudła. Tego samego dnia zabraliśmy ją do weta, dostała kroplówkę z powodu odwodnienia (chociaż nie została podana dożylnie bo zapadły się i ciężko nawet szło pobranie krwi) i antybiotyk ponieważ było podejrzenie zapalenia górnych dróg oddechowych. Kotka wróciła z nami na domek letniskowy, nawet trochę się ożywiła, chętnie wyszła na dwór i nawet domagała się jedzenia i picia. Wypróżnienie było słabe ale było. W piątek powtórka - nie podeszła do misek, nie wypróżniła się. Daliśmy jej odpoczywać w spokoju, czasem tylko ze strachu sprawdzając czy na pewno śpi (bardzo ciężko jej się oddychało). Znów wiezienie do weta, znów kroplówka i antybiotyk. Stan koteczki był już poważny, antybiotyk nie działał, miałam przygotować się,że może nie przeżyć nocy ale jeśli przeżyje, jest szansa na jej wydobrzenie (sądziliśmy,że to jest jeden z gorszych dni choroby). Staraliśmy się też ją poić ze strzykawki, widać było,że ją boli, wyrywała się i po tym wszystkim miała suche odruchy wymiotne. W sobotę niestety widać już było,że nic kotce nie pomoże. Szukała sobie chłodnego miejsca. Oddychała pyszczkiem, zaciągając powietrze jak rybka. Nie dawała rady wskoczyć na kanapę czy wejść po schodach. Z ciężkim sercem, powoli czując najgorsze pojechaliśmy z nią ostatni raz do weterynarza. Teraz już się dusiła, robiliśmy badanie RTG i wyszedł płyn w płucach oraz zmiany, które okazały się guzem (a przynajmniej tak mi mówiono). Próbowaliśmy wykonać jeszcze USG, wymagało to odwrócenia koteczki na plecki, jeszcze miała siłę by się wyrywać. Sekundę po tym umarła mi na rękach, wcześniej jeszcze wymiotując krwią. Pochowaliśmy ją w ogródku, w pięknym miejscu.
Ale dla mnie to był szok. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Przestałam jeść, budziłam się w nocy z płaczem bo nie ma jej obok. Dzień po jej śmierci musiałam wrócić do mieszkania, wyrzucić jej wszystkie rzeczy to było kolejne załamanie, następnego dnia musiałam iść do pracy, chociaż nie dawałam sobie rady.
Zaczęłam się obwiniać,że to przeze mnie umarła,że mogłam ją zabierać do weterynarza częściej i żyłaby dłużej.
Jak mantrę powtarzałam,że ją skrzywdziłam na koniec, że zadawałam jej ból kiedy i tak już cierpiała, że wpychałam jej te wodę, chociaż ją bolało i się wyrywała. Że kiedy się bała i dusiła ją trzymałam jej łapki żeby nie mogła się ruszać podczas badania. Że mogłam o nią bardziej dbać, doszło do tego,że zaczęłam obwiniać się,że jako dziecko raz czy dwa pociągnęłam ją za ogon. Czułam potworny ciężar, a puste mieszkanie tylko to wzmagało.
Chciałabym teraz podzielić się z Wami myślami, które mogą pomóc pogodzić nam się ze śmiercią zwierzaka. Osobiście czytałam też artykuły dotyczące tego tematu i z nich brałam również oparcie. Nadal odczuwam smutek, jestem jednak silniejsza.
1. Każdy ma prawo do żałoby, przeżywania swojego smutku, odczuwania straty. Nie ma żadnej reguły od tego, jak poważna powinna być żałoba i za kim należy odczuwać smutek. Zwierzęta są z nami, chociaż wcale nas nie wybrały. Od nas różni je to,że nie oceniają i kochają bezgranicznie. I w tym są lepsze. Dlatego rozpaczamy po ich śmierci - ponieważ na to zasługują.
2. W najgorszych dniach usłyszałam "to tylko kot". Nie wstydzę się mówić,że nie - to nie tylko kot - to także moja Przyjaciółka. Była ze mną kiedy ja się źle czułam i ja byłam z nią w jej ostatnich chwilach. Dla mnie miarą człowieczeństwa jest to jak traktujemy zwierzęta i nikt nie ma prawa podważać mojego smutku i krytykować moich wierzeń.
3. Jeśli masz potrzebę kontaktu i podzielenia się swoim smutkiem - zrób to. Rozmawiaj z kimś. Z wieloma osobami, nawet tymi, którzy nie poznali Twojego kota, opowiadaj o nim tyle razy i potrzebujesz. Ja miałam potrzebę wstawić jej zdjęcie na portal społecznościowy i rozmawiałam z osobami, które na to zareagowały z wielką empatią. I nie wstydzę się tego,że tak jak niektórzy uważali - śmierć jest sprawą intymną. Ja nie nawoływałam każdego do odczuwania takiej samej rozpaczy ale potrzebowałam się podzielić tą stratą. Jeśli to chociaż na chwilę przynosi ukojenie, dlaczego mamy trzymać to w sobie?
4. Wierz. Wierz w wiele rzeczy. W Tęczowy Most, w Kocią Krainę. W 9 żyć. W to,że spotkasz się kiedyś ze swoim pupilem, że to nie pożegnanie na zawsze. Że twój pupil jest teraz w lepszym świecie,że nie cierpi już.
Właśnie dzięki takim myślom pomogłam sobie i odsunęłam się od całej winy. Zdołałam uwierzyć,że chociaż cierpiała staraliśmy się ją ratować. I zrobiłam wszystko co było w mojej mocy, nawet jeśli oznaczało to dla niej ból. Bo wierzyłam w lepsze jutro dla niej. A to,że umarła - była już starszą kotką, przeżyła wspaniałe 15 lat bez żadnej choroby i kiedyś musiałam się z tym zmierzyć. Tam gdzie teraz jest, na pewno jest jej dobrze. I tak jak ja ją kochałam, tak ona kocha mnie.
5. Nie bój się planować przygarnięcia następnego zwierzaka, możesz być na to gotowy bardzo szybko.
Ja odbieram we wrześniu nowego członka rodziny. I chociaż czułam wyrzuty sumienia,że tak łatwo mogę zacząć planować przygarnianie nowego pupila, nie godząc się na dobre z odejściem Dafne, to wiem już teraz,że to nic złego. Że dom bez kota to nie dom i mogę naprawić to co według mnie zrobiłam źle, obdarzając nowego kociaka miłością i troskliwą opieką. A tym bardziej jest to ta sama rasa, więc bardzo wierzę,że w nowa koteczka ma cząstkę mojej Dafienki
Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca.
jestem tutaj nową użytkowniczką forum - do niedawna planowałam dodać post proszący o pomoc - nie radziłam sobie ze śmiercią mojej kotki. Teraz chciałabym podzielić się z Wami historią mojej Dafne oraz pomóc innym właścicielom, którzy są lub byli w podobnej sytuacji paroma słowami wsparcia i radami, na których ja opierałam swoją drogę do "ogarnięcia się".
Moja koteczka żyła ze mną 15 lat (rasa : Brytyjski krótkowłosy). Długo prawda? No właśnie...mam 21 lat więc i ja i koteczka dorastałyśmy razem. Była zdrowym, silnym kotem, nigdy nie chorowała a jej najgorszą dolegliwością były 'kłaczkowe' niestrawności. Bardzo dzielnie znosiła podróże na wczasy, szybko się aklimatyzowała.
Jej choroba trwała zaledwie 3 dni. W środku tygodnia, w środę, zabraliśmy ją jak co roku na wczasy. Wcześniej z dwa dni słabo jadła i tym samym słabo się wypróżniała, ale było bardzo gorąco i piła wodę, a że dość często jej się to zdarzało przy upałach to była po prostu obserwowana. Po przyjeździe było normalnie, chętnie podjęła jedzenie ale nie wypróżniła się. Następnego dnia w ogóle nie podeszła do misek, cały czas leżała, ciężej oddychała i zauważyłyśmy,że wychudła. Tego samego dnia zabraliśmy ją do weta, dostała kroplówkę z powodu odwodnienia (chociaż nie została podana dożylnie bo zapadły się i ciężko nawet szło pobranie krwi) i antybiotyk ponieważ było podejrzenie zapalenia górnych dróg oddechowych. Kotka wróciła z nami na domek letniskowy, nawet trochę się ożywiła, chętnie wyszła na dwór i nawet domagała się jedzenia i picia. Wypróżnienie było słabe ale było. W piątek powtórka - nie podeszła do misek, nie wypróżniła się. Daliśmy jej odpoczywać w spokoju, czasem tylko ze strachu sprawdzając czy na pewno śpi (bardzo ciężko jej się oddychało). Znów wiezienie do weta, znów kroplówka i antybiotyk. Stan koteczki był już poważny, antybiotyk nie działał, miałam przygotować się,że może nie przeżyć nocy ale jeśli przeżyje, jest szansa na jej wydobrzenie (sądziliśmy,że to jest jeden z gorszych dni choroby). Staraliśmy się też ją poić ze strzykawki, widać było,że ją boli, wyrywała się i po tym wszystkim miała suche odruchy wymiotne. W sobotę niestety widać już było,że nic kotce nie pomoże. Szukała sobie chłodnego miejsca. Oddychała pyszczkiem, zaciągając powietrze jak rybka. Nie dawała rady wskoczyć na kanapę czy wejść po schodach. Z ciężkim sercem, powoli czując najgorsze pojechaliśmy z nią ostatni raz do weterynarza. Teraz już się dusiła, robiliśmy badanie RTG i wyszedł płyn w płucach oraz zmiany, które okazały się guzem (a przynajmniej tak mi mówiono). Próbowaliśmy wykonać jeszcze USG, wymagało to odwrócenia koteczki na plecki, jeszcze miała siłę by się wyrywać. Sekundę po tym umarła mi na rękach, wcześniej jeszcze wymiotując krwią. Pochowaliśmy ją w ogródku, w pięknym miejscu.
Ale dla mnie to był szok. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Przestałam jeść, budziłam się w nocy z płaczem bo nie ma jej obok. Dzień po jej śmierci musiałam wrócić do mieszkania, wyrzucić jej wszystkie rzeczy to było kolejne załamanie, następnego dnia musiałam iść do pracy, chociaż nie dawałam sobie rady.
Zaczęłam się obwiniać,że to przeze mnie umarła,że mogłam ją zabierać do weterynarza częściej i żyłaby dłużej.
Jak mantrę powtarzałam,że ją skrzywdziłam na koniec, że zadawałam jej ból kiedy i tak już cierpiała, że wpychałam jej te wodę, chociaż ją bolało i się wyrywała. Że kiedy się bała i dusiła ją trzymałam jej łapki żeby nie mogła się ruszać podczas badania. Że mogłam o nią bardziej dbać, doszło do tego,że zaczęłam obwiniać się,że jako dziecko raz czy dwa pociągnęłam ją za ogon. Czułam potworny ciężar, a puste mieszkanie tylko to wzmagało.
Chciałabym teraz podzielić się z Wami myślami, które mogą pomóc pogodzić nam się ze śmiercią zwierzaka. Osobiście czytałam też artykuły dotyczące tego tematu i z nich brałam również oparcie. Nadal odczuwam smutek, jestem jednak silniejsza.
1. Każdy ma prawo do żałoby, przeżywania swojego smutku, odczuwania straty. Nie ma żadnej reguły od tego, jak poważna powinna być żałoba i za kim należy odczuwać smutek. Zwierzęta są z nami, chociaż wcale nas nie wybrały. Od nas różni je to,że nie oceniają i kochają bezgranicznie. I w tym są lepsze. Dlatego rozpaczamy po ich śmierci - ponieważ na to zasługują.
2. W najgorszych dniach usłyszałam "to tylko kot". Nie wstydzę się mówić,że nie - to nie tylko kot - to także moja Przyjaciółka. Była ze mną kiedy ja się źle czułam i ja byłam z nią w jej ostatnich chwilach. Dla mnie miarą człowieczeństwa jest to jak traktujemy zwierzęta i nikt nie ma prawa podważać mojego smutku i krytykować moich wierzeń.
3. Jeśli masz potrzebę kontaktu i podzielenia się swoim smutkiem - zrób to. Rozmawiaj z kimś. Z wieloma osobami, nawet tymi, którzy nie poznali Twojego kota, opowiadaj o nim tyle razy i potrzebujesz. Ja miałam potrzebę wstawić jej zdjęcie na portal społecznościowy i rozmawiałam z osobami, które na to zareagowały z wielką empatią. I nie wstydzę się tego,że tak jak niektórzy uważali - śmierć jest sprawą intymną. Ja nie nawoływałam każdego do odczuwania takiej samej rozpaczy ale potrzebowałam się podzielić tą stratą. Jeśli to chociaż na chwilę przynosi ukojenie, dlaczego mamy trzymać to w sobie?
4. Wierz. Wierz w wiele rzeczy. W Tęczowy Most, w Kocią Krainę. W 9 żyć. W to,że spotkasz się kiedyś ze swoim pupilem, że to nie pożegnanie na zawsze. Że twój pupil jest teraz w lepszym świecie,że nie cierpi już.
Właśnie dzięki takim myślom pomogłam sobie i odsunęłam się od całej winy. Zdołałam uwierzyć,że chociaż cierpiała staraliśmy się ją ratować. I zrobiłam wszystko co było w mojej mocy, nawet jeśli oznaczało to dla niej ból. Bo wierzyłam w lepsze jutro dla niej. A to,że umarła - była już starszą kotką, przeżyła wspaniałe 15 lat bez żadnej choroby i kiedyś musiałam się z tym zmierzyć. Tam gdzie teraz jest, na pewno jest jej dobrze. I tak jak ja ją kochałam, tak ona kocha mnie.
5. Nie bój się planować przygarnięcia następnego zwierzaka, możesz być na to gotowy bardzo szybko.
Ja odbieram we wrześniu nowego członka rodziny. I chociaż czułam wyrzuty sumienia,że tak łatwo mogę zacząć planować przygarnianie nowego pupila, nie godząc się na dobre z odejściem Dafne, to wiem już teraz,że to nic złego. Że dom bez kota to nie dom i mogę naprawić to co według mnie zrobiłam źle, obdarzając nowego kociaka miłością i troskliwą opieką. A tym bardziej jest to ta sama rasa, więc bardzo wierzę,że w nowa koteczka ma cząstkę mojej Dafienki

Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca.
