Chyba najwyższy czas się przywitać. Mam na imię Tosia, choć pańcia woła na mnie często "Tośka", pewnie dlatego, że nie jestem taką znowu słodką dziewczynką, na jaką najpierw wyglądałam. Podobno jestem urwisem. Hmm. No, cóż poradzić? Widać taka już moja natura. Nie będę przecież udawać kogo innego, prawda?
Na początku opowiem trochę o tym, jak to się stało, że jest teraz tak, jak jest, a jest tak:
W moim domu rozpanoszyły się na dobre jakieś dwa czarne małe gówienka. To znaczy małe to one są dla mnie, bo ogólnie to podobno jestem od nich tylko miesiąc starsza - mówi pańcia. A że jestem podobno rasowa.. ten tego, coś z kuną jakby.. manikuną jestem, o. Czy jakoś tak, to niby że jestem duża sama z siebie.
Wołają na nie Gacek i Ramzik. Na te dwa małe czarne. Ale odróżnij je tam od siebie! W każdym razie na początku, jak je pańcia przyniosła, i jak otworzyła takie duże coś, w czym one siedziały, to w ogóle wyjść nie chciały. A jak wyszły, to siedziały na podłodze bez ruchu przez długi czas. Dziwne stwory.. Potem jeden z nich powędrował chyłkiem za kanapę, i ta kanapa stała się jego ulubionym miejscem przez kolejne parę dni (dziwak!), a drugi od razu zabrał się za zwiedzanie domu. MOJEGO domu! Co prawda, na ugiętych nogach i drżących kolanach, ale.. nie bał się mnie.. Dziwne.. Mimo, że starałam się jak mogłam, i chodziłam za nim jak cień. Zadbałam też o to, żeby wyglądać godnie i na jeszcze większą, niż jestem.. Nie podziałało. Ten czarny zwany Gackiem, bezpardonowo wszystko obwąchiwał, i śmiał zostawiać swój zapach zaraz przy moim! A potem podszedł do mojej miski i sprawdził, co jest w środku. Na szczęście nic nie było, bo przewidująco wszystko zjadłam. Chodziłam za nim jak cień, podczas gdy Gacek łaził przodem. W końcu zmęczył się i zwinął w kłębek pod fotelem, a ja miałam na niego baczne oko z pobliskiej kanapy. Dla porządku też syknęłam raz czy dwa, niech wie, smarkacz, gdzie jego miejsce, a co.
I tak to trwało parę następnych dni, przy czym tego drugiego, Ramzika, widywałam rzadko, bo się dekował za kanapą.. a z Gackiem każdego dnia było trochę milej i trochę mniej sycząco. W końcu też i Ramzik zdecydował, że ma dość bunkrowania się, i również dał się obwąchać. Uprzejmie nadstawiłam swój ogon, by mógł się z nim przywitać. Okazał się całkiem fajnym kolegą, jak już stwierdził, że nie grozi mu żadna katastrofa nuklearna. A teraz właśnie mam niekiedy wrażenie, że to ja jestem gościem we własnym domu, bo czarna kompania urządza po nim takie gonitwy, że ratuj się kto może, stratują każdego, kto stoi im na drodze! Nawet mojego kumpla Matrixa.. co, nie wspomniałam o nim do tej pory? A, bo to taki mój jakby wujek, ale od dawna jest w trybie Garfielda - tylko je i śpi, więc można o nim zapomnieć. (On właściwie był tu pierwszy, jeszcze przede mną, ale że tylko je i śpi, to się obwołałam jednogłośnie i nieodwołalnie królową). No więc nawet Matrix ucieka im z drogi, często z gardłowym pomrukiem niezadowolenia. A ja, cóż.. przyznam się po cichu, że czasem nawet dołączam do tych zabaw, bo zawsze to raźniej bawić się z kimś, niż z własnym ogonem, ale aktualnie właśnie leżę.. i patrzę z góry na czarne śmigające w tę i wewtę błyskawice, i chwilowo mam je w gębokim poważaniu. Chyba się zdrzemnę, bo od wczoraj spałam tylko 20 godzin, mrrraugh!