
Choć taki plan był od samego początku, aby kocie nie było same na świecie.
Pierwsza noc mnie przerażała - a bo będą płakać, piszczeć i zawodzić, a tu.. cisza.

Chłopie jak przystało na cyca mamuni przylazł się tulić i spać do łóżka głośno mrucząc i podbijając ręce, żeby go głaskać.
Dziewczę zasnęło włożone w budkę umieszczoną w drapaku.
Obudziłam się rano patrze - wszystko nadal śpi. Jak to?!
Sprawdzam czy żyją i nagle wielkie gały i koniec spania.
Moja wina - zasłużyłam sobie! 7 rano zaczęła się gonitwa.
Później kocie zapasy, tratowanie ludzi i dzikie warki.
Poszalały, najadły się, dwójeczki porobione, mycie i spanko.
Cyc przyszedł jeszcze mnie umyć, czułam się jakby mnie szlifierka przejechała.

Przedstawiam
Lily - kociczka księżniczka, głaszczesz, mruczy, a tu nagle przekręca się na plecy, łapie za rękę i pokazuje jaka to ona nie jest zła i udaje, że drapie i gryzie (czego w sumie nie robi



Boston - kot zaczepno-bojowy typowy boidupek, drzwi się otwierają = kot pod łóżkiem, ale zawołany wychodzi. Kąsa, chce drapać, ale się powstrzymuje, nie je z ręki bo niedobre


PS. Rasa: Neva Masquerade - czemu taka a nie inna? Jestem masakrycznym alergikiem. Nevki jako jedne z nielicznych mnie po prostu nie uczulają - no może odrobinę na początku.
