Pomocy... życie z Alfonsem- głuchym albinosem

Dzień dobry wszystkim 
Moją historię zacznę kilkoma suchymi faktami - w kwietniu przygarnęłam kotka. Mama koleżanki wrzuciła na facebooka ogłoszenie, że przybłąkał się do niej kotek w strasznym stanie- wychudzony, zabiedzony, ale bardzo lgnący do człowieka. Szukanie właściciela na nic się zdało. Pojechałam po niego z Łodzi do Ostródy, pani go wykastrowała (mimo wieku ok 5 lat nikt nigdy tego nie zrobił...) i zaszczepiła. Poszłam z nim do weterynarza, gdzie dowiedziałam się, że to mieszaniec maine coona z rasą europejską, że złapał zapalenie zatok i... że to nie jest tylko biały kot- jest albinosem i jest głuchy.
Dopóki zdrowiał, wszystko było idealnie- KOT ANIOŁ. Nigdy nie spotkałam się z takim pieszczochem. Spędzałam z nim dużo czasu w domu- nie chciał schodzić z rąk, spał ze mną grzecznie, bawił się, niczego nawet nie obsiusiał ani nie podrapał. Kuwetkował, nie wybrzydzał. Alfons jest wspaniałym towarzyszem zabaw i straszną przylepą...
...jak jestem w pobliżu.
Gdy traci mnie z oczu, zaczyna miauczeć. Ktoś kto nie miał głuchego kota nie zrozumie, jak głośny potrafi być to płacz. To WYCIE, to nie jest miauczenie. Na początku myślałam, że to nowy dom, nowe środowisko - wizyty u behawiorysty nie dały za wiele. Maść uspokajająca też nie, bo Alf jest dość spokojny (oczywiście nie omieszka strącić łapką czegoś, co stoi na skraju stołu
. Kolejny miesiąc myślałam, że może coś go boli. Badania krwi nic nie wykazały. Powiedziano mi, że ta rasa dużo gada z natury- a to że jest głuchy pogłębia efekt- nie słyszy przecież sam siebie.
Mamy już prawie styczeń- od kwietnia praktycznie nie śpię. Zamykanie drzwi jest bez sensu- drapie w nie i chce wejść do środka. Codziennie, NOC W NOC wstaję do niego około 5.00- żeby wziąć go na ręce i chwilę ponosić. Wtedy się uspokaja, biorę go znów do łóżka i przez chwilę śpi. Daję mu jeść, czyszczę kuwetę, po chwili się uspokaja by za moment znów lamentować. To nie jest pojedyncze miauczenie- to wielogodzinne nieustanne darcie gardła. Próbowałam go ignorować- żeby nie przyzwyczajać go do mojego nadskakiwania, ale było jeszcze gorzej. Naprawdę, jestem na skraju wyczerpania.
Jestem bezsilna, zmęczona, załamana. Nie miauczy z bólu ani lęku, bo jestem tuż obok. Miauczy bo taki ma gadatliwy charakter. Taka jego natura, a ja bardzo go kocham. Nie wyobrażam sobie go wyrzucić ani oddać, bo to wspaniały przyjaciel. Ale nie dam dłużej rady.
Błagam, jesteście moją ostatnią deską ratunku. Nie jestem rozpieszczoną pańcią, która narzeka bo kotek miauczy. Jestem już po prostu tak załamana, że zaczęłam nawet rozpatrywać opcję podcięcia strun głosowych... ale takich zabiegów nawet się nie robi, bo to nieetyczne. Próbowałam behawiorysty, weterynarzy, zmęczenia kota przed snem różnymi zabawkami. Nawet puszczałam mu na youtube ptaki i jakieś latające po ekranie myszki, ale Alfons traci zainteresowanie zabawą po chwili.
Ja naprawdę nie mam już więcej pomysłów.
Może ktoś był w podobnej sytuacji i mógłby mi coś doradzić?
Pomocy,
Joanna

Moją historię zacznę kilkoma suchymi faktami - w kwietniu przygarnęłam kotka. Mama koleżanki wrzuciła na facebooka ogłoszenie, że przybłąkał się do niej kotek w strasznym stanie- wychudzony, zabiedzony, ale bardzo lgnący do człowieka. Szukanie właściciela na nic się zdało. Pojechałam po niego z Łodzi do Ostródy, pani go wykastrowała (mimo wieku ok 5 lat nikt nigdy tego nie zrobił...) i zaszczepiła. Poszłam z nim do weterynarza, gdzie dowiedziałam się, że to mieszaniec maine coona z rasą europejską, że złapał zapalenie zatok i... że to nie jest tylko biały kot- jest albinosem i jest głuchy.
Dopóki zdrowiał, wszystko było idealnie- KOT ANIOŁ. Nigdy nie spotkałam się z takim pieszczochem. Spędzałam z nim dużo czasu w domu- nie chciał schodzić z rąk, spał ze mną grzecznie, bawił się, niczego nawet nie obsiusiał ani nie podrapał. Kuwetkował, nie wybrzydzał. Alfons jest wspaniałym towarzyszem zabaw i straszną przylepą...
...jak jestem w pobliżu.
Gdy traci mnie z oczu, zaczyna miauczeć. Ktoś kto nie miał głuchego kota nie zrozumie, jak głośny potrafi być to płacz. To WYCIE, to nie jest miauczenie. Na początku myślałam, że to nowy dom, nowe środowisko - wizyty u behawiorysty nie dały za wiele. Maść uspokajająca też nie, bo Alf jest dość spokojny (oczywiście nie omieszka strącić łapką czegoś, co stoi na skraju stołu

Mamy już prawie styczeń- od kwietnia praktycznie nie śpię. Zamykanie drzwi jest bez sensu- drapie w nie i chce wejść do środka. Codziennie, NOC W NOC wstaję do niego około 5.00- żeby wziąć go na ręce i chwilę ponosić. Wtedy się uspokaja, biorę go znów do łóżka i przez chwilę śpi. Daję mu jeść, czyszczę kuwetę, po chwili się uspokaja by za moment znów lamentować. To nie jest pojedyncze miauczenie- to wielogodzinne nieustanne darcie gardła. Próbowałam go ignorować- żeby nie przyzwyczajać go do mojego nadskakiwania, ale było jeszcze gorzej. Naprawdę, jestem na skraju wyczerpania.
Jestem bezsilna, zmęczona, załamana. Nie miauczy z bólu ani lęku, bo jestem tuż obok. Miauczy bo taki ma gadatliwy charakter. Taka jego natura, a ja bardzo go kocham. Nie wyobrażam sobie go wyrzucić ani oddać, bo to wspaniały przyjaciel. Ale nie dam dłużej rady.
Błagam, jesteście moją ostatnią deską ratunku. Nie jestem rozpieszczoną pańcią, która narzeka bo kotek miauczy. Jestem już po prostu tak załamana, że zaczęłam nawet rozpatrywać opcję podcięcia strun głosowych... ale takich zabiegów nawet się nie robi, bo to nieetyczne. Próbowałam behawiorysty, weterynarzy, zmęczenia kota przed snem różnymi zabawkami. Nawet puszczałam mu na youtube ptaki i jakieś latające po ekranie myszki, ale Alfons traci zainteresowanie zabawą po chwili.
Ja naprawdę nie mam już więcej pomysłów.
Może ktoś był w podobnej sytuacji i mógłby mi coś doradzić?
Pomocy,
Joanna