Obiecałam no i jestem
Czyli najkrócej rzecz ujmując rzucam Wam kochane dziewczynki kolejny produkt mojego zwyrodniałego umysłu zatem bawcie się dobrze a kolejne opowiastki szlifuję więc tego....
O KANGURACH W HOLANDII ZAKAMUFLOWANYCH JAKO PAJĄKI. I KILKA INNYCH OPOWIEŚCI NIEJAKO W TEMACIE.
Potem powiadano,że człowiek ten nadszedł od strony głównego wejścia ale to nieprawda. On nadszedł od strony miejsca stanowiącego Bramę do Piekieł. A ja miałam pecha znajdować się w pobliżu więc niniejszym zlecono mi MISJĘ ni mniej ni więcej. Misję ważną, ściśle tajną i fogle.
Ale może zacznijmy od początku. Dnia 20 grudnia Anno Domini 2016 zadzwonił telefon. Niby nic powiecie prawda ? W końcu telefon a zwłaszcza komórkowy w dzisiejszych czasach to żadna nowość, każdy go ma. No ale mój zadzwonił nader… Złowieszczo. W słuchawce odezwała się moja koordynatorka która szlochając i smarcząc rzewnie oraz pochlipując nakazała mi natychmiastowe udanie się do miejscowości Winshoten na ulicę Nassaustraat gdzie miałam otrzymać dalsze instrukcje dotyczące mojej dalszej kariery ( a kto wie czy nie życia… ).
Spakowałam się w ciągu 20 minut potwierdziłam PCP (czyli Przewidywany Czas Przybycia ) na 28 grudzień pożegnałam koty, psy i syna (niekoniecznie w tej kolejności ) po czym załadowałam zadek mój przeszlachetny do środka transportu. Dotarłam na miejsce o 2 w nocy czy coś koło tego,nie wiem bałam się spojrzeć na zegarek, sił starczyło mi jedynie na walnięcie powitalnego kielonka z częścią mojej poprzedniej ekipy po czym wpełzłam po schodach na piętro, zwaliłam graty w pierwszym wolnym pokoju i zaległam w barłogu.
Na drugi dzień kiedy już udało mi się zalogować do rzeczywistości dowiedziałam się,że po pierwsze, wchodząc po schodach sprawiałam wrażenie dżdżownicy-zombie i szły zakłady o ponoć grubą kasę czy spadnę ze schodów od razu czy jednak na ostatniej prostej, którą pokonałam rzutem na taśmę. I przeżyłam. Nie spadłam,a następnego dnia głowa przestała mnie boleć po prysznicu, fajce, solidnej dawce kawy oraz malusieńkim poranniaczku (ot, 25 gram co to jest… ) Proponowano mi również tak zwane „wesołe sianko” ale odmówiłam albowiem ja nie krowa żeby sianka używać nieprawdaż. 4 stycznia z duszą na ramieniu wyruszyłam w arcyciekawą podróż która rozpoczęła się na tzw „sztokach „ a zakończyła…
No właśnie, w Piekle…
W największym skrócie sztokowanie polega na tym, ze w jedną łapkę bierze się doniczkę z roślinką z której wyrasta pędzik, w drugą odpowiedniej długości patyczek i tenże patyczek wtyka się w doniczkę.I przypina takimi klamerkami. Opędzając się przy tym od pająków robali innego tałatajstwa. No. I jak kocham pajączki i żywinę wszelaką tak prawie miesiąc zajęło mi oswojenie się z przedstawicielami rodu Arachnidae rząd /rodzina Skakunowate. Faktycznie skakały skurczydruty jedne… Wiem,że kangury żyją w Australii ale skłonna byłam przyjąć, iż niektóre zakamuflowane osobniki skikają radośnie po całej cholernej Holandii…
Tak, że tego
Kolejną fazą były przenosiny na szklarnię, gdzie oswajałam się z wyrywaniem i selekcją młodocianych storczyków przy czym pękało mi serduszko bo mi było szkoda każdego choćby i największego parchliwka. A potem nadszedł TEN DZIEŃ….
Potem powiadano,że… I tak dalej.
Kiedy wrota Piekła otwarły się przed moimi oczyma… Ja już wiedziałam, że będzie ciężko ale to co się działo przerosło wszystko, z czym miałam do tej pory do czynienia.
Naval w Belize (swoją drogą polecam przeczytać ) przebywał w klimatyzowanych warunkach. Puszcza amazońska to miejsce chłodne i spokojne a wręcz zbliżone temperaturami do Syberii w okresie ostatniego zlodowacenia.
No kurna, gorąco było. Wedle urządzenia wskazującego przy wejściu temperatura wynosiła 42 stopnie w skali znanego nam Celsjusza a wilgotność powietrza 95 %. Czyli wchodząc dostałam w twarz mokrą i gorącą poduszką i tak już zostało.
A teraz aby uświadomić P.T czytelników w temacie dlaczego oniemiałam ze zgrozy uprzejmie proszę sobie zwizualizować następujący widok : Ja. Ubrana w co następuje:
Podkoszulek z krótkim rękawem. Podkoszulek z długim rękawem. Bluza polarowa z golfem. Bojówki podbite polarem grubości około 300. Ciepłe skarpetki. Oraz seksowne lakierki zwane obuwiem roboczym ciężkie jak zaraza. Albowiem we wcześniejszym miejscu mojej pracy piździło - uczciwszy uszy - jak za przysłowiowego cara.
Czy innym kieleckim nieprawdaż.
Po 10 sekundach zdjęłam bluzę i podkoszulek z długim rękawem. Po 15 podwinęłam nogawki gaci najwyżej jak się dało. Po 25 zapytałam mojej przewodniczki po Piekle czy będzie to bardzo źle widziane jeśli się rozbiorę w całości i będę paradować po okolicy w eleganckim staniku z koronką i hipsterskich majtkach z Garfieldem.
Niestety nawet w Piekle obowiązywał tzw. „dress code „ nad czym ubolewałam do końca mojej zmiany czyli do godziny 16. Po powrocie do domu ( a był to powiadam wam RAJ o czym w kolejnych opowiastkach zapewne nadmienię oraz wyjaśnię w czom dieło ) zaczęłam myśleć i wyszło mi z obliczeń iż najniezbędniejszą rzeczą w Holandii w lutym są ni mniej ni więcej- krótkie spodenki… Oraz w miarę możliwości koszulka na ramiączkach albowiem w zwykłym t shircie prawdopodobnie padłabym na udar cieplny nader szybko. A zatem jako iż infrastrukturę sklepową miasteczko posiadało ruszyłam na poszukiwanie świętego Graala. I zaprawdę powiadam wam iż łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niźli w lutym w Holandii znaleźć krótkie gacie… We wszystkich sklepach w jakich byłam patrzono na mnie jak na…. No delikatnie rzecz ujmując –wariatkę. A sprzedawcy mimo faktu, że Holandia to kraj naprawdę tolerancyjny* spoglądali na mnie wzrokiem zarezerwowanym dla pacjentów szczególnego rodzaju szpitali gdzie to lekarz łagodnie się uśmiechając tłumaczy,że najazd morderczych marchewek zombie z Marsa jest oczywiście jak najbardziej możliwy ale spokojnie tu jesteś bezpieczny i nic ci nie grozi (jednocześnie ruchem brwi dając znak pielęgniarce aby załadowała największą posiadaną strzykawkę dawką środka uspokajającego używanego w momencie ataku nader zdenerwowanego misia typu grizzly ). Oraz próbowali mi tłumaczyć iż pora roku jest cokolwiek nieodpowiednia aby nosić krótkie portki ponieważ jest srrrrraszliwy mróz ( mniej więcej 3 stopnie na plusie ), opady śniegu wywołały klęskę żywiołową ( a tak, spadło coś około 5 cm śniegu i połowa firmy nie dotarła do pracy ) oraz oczywiście, oni rozumieją, że ja z Polski gdzie białe niedźwiedzie chodzą swobodnie po ulicach ale niestety nie mają na składzie tego co mi jest potrzebne. I kiedy już zaczęłam rozważać możliwość zakupu nożyczek i obcięcia nogawek w moich ukochanych bojówkach…. Znalazłam. Hosanna Alleluja kicu kicu skoku skoku, znalazłam krótkie majtasy.
A przy okazji zakupu tychże kupiłam również wełenkę, druciki i postanowiłam wyprodukować sobie sweterek. Z ambitnym wzorkiem. W kocie łapki…
No i sprzedawczyni w sklepie…No ona też na mnie POPATRZYŁA…. Co mnie w pewnym sensie nie dziwi, bo jak , tu krótkie majty, tu wełenka… No. Tak,że ten…
Następnego dnia w pracy czułam się jako ta młoda bogini albowiem spodenki zdawały egzamin, koszulka na ramiączkach takoż, więc praca stanowiła dla mnie przyjemność a na pytanie szefa hali: „I jak ci się pracuje ? Dajesz radę ?” Złożyłam nabożnie rączki i powiedziałam ,że ja chcę tu zostać na zawsze bo ja uwielbiam pracę na ciepłej.
No i on też patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, ale to jak mawiał Kipling – Zupełnie inna historia….
*W żadnym wypadku nie dziwił nikogo widok osobnika płci nieokreślonej odzianego od góry licząc :
Wełnianą czapkę z pomponem wielkości boi przy wejściu do portu w kolorze jebitnie różowym, kurtkę puchówkę w kolorze wściekłego turkusu od którego bolały zęby i ćmiło w oczach, krótkie spodenki typu bermudy w hawajskie wzorki oraz tradycyjne holenderskie drewniaki….. Oraz skarpety narciarskie. Tak,że tego….